czwartek, 22 października 2015

Shiva (3)

Deszcz ponownie lunął bez ostrzeżenia. Kobiety szybko skryły się w pobliskich ruinach. Tropikalna zieleń porastała tu nawet wnętrze budynku. Shiva stanęła w wejściu mrużąc oczy aby przyzwyczaić je do półmroku. Wewnątrz panowała duchota, ale przynajmniej nie padało na głowę. Aiga, obutą nogą rozdeptała uciekającego, dużego pająka. Zachrzęściło.
- Przytulnie. - dało się wyczuć sarkazm w głosie Aigi. Shiva wzruszyła ramionami.
- Lepiej tak niż się utopić. - powiedziała rzucając pod ścianę swój dobytek.
- Przeczekamy tu do rana, wysuszymy ciuchy i ruszymy dalej. - siadła pod ścianą i ściągnęła but, wylewając z niego wodę. Siostry położyły swoje rzeczy obok i uważnie przejrzały pomieszczenie. Na zewnątrz lało. Szum wody spadającej z nieba zagłuszał wszelkie inne odgłosy z zewnątrz. Taiga wróciła z sąsiedniego pomieszczenia.
- Tam zarwała się posadzka. Dziura taka że prowadzi chyba do samego piekła. - Shiva popatrzyła na dziewczynę.
- Obyś nie wypowiedziała tego w złą godzinę. Tak czy inaczej musimy się przespać. Trzeba wystawić warty. Kładźcie się ja popilnuje pierwsza. -
Siostry rozpaliły ogień z tego co znalazły suchego w ruinach i położyły się w jego pobliżu. Shiva usiadła w pobliżu otworu wejściowego, tak aby mieć na oku wnętrze i widzieć najbliższą okolicę. Czas mijał zmęczenie dawało się we znaki. Droga przez dżunglę dała się we znaki, wyczerpując całą trójkę. Głowa Shivy co rusz opadała na piersi. Wreszcie kobieta wstała na nogi, wyciągnęła rękę poza wejście i złapała wilgoć lecąca z góry. Przemyła twarz i potrząsnęła głową aby odgonić zmęczenie. Szum deszczu zagłuszył cichy dźwięk z drugiego pomieszczenia. Shiva chciała usiąść ponownie, kiedy dźwięk się powtórzył. Zesztywniała, jej mięśnie napięły się a słuchanie zaczęło aż boleć. Wyraźny odgłos sypiącego się drobnego gruzu gdzieś w przepastną głębię, postawił wojowniczkę na nogi. Skoczyła na równe nogi w stronę drugiego pomieszczenia po drodze kopnąwszy w nogę młodszą z sióstr. W dziurze do kolejnej komnaty Shiva dostrzegła kleszcze pokryte chitynowym pancerzem. Kleszcze wielkości podobnej do dużego psa. Shiva z bastardem w rękach doskoczyła i cięła na odlew. Ostrze zazgrzytało zsuwając się z pancerza. Kobieta straciła równowagę i runęła jak długa. Bestia będąca właścicielem potężnych kleszczy wyszła na ośmiu nogach ciągnąc za sobą skorpioni ogon zakończony kulą najeżoną kolcami. Para kleszczy i bardzo ruchliwy ogon dawały małe szanse na zwycięstwo. Shiva zerwała się z posadzki dokładnie tuż przed uderzeniem ogona. Odskoczyła, popatrzyła na leżącą na posadzce jej broń i rzuciła się aby ją podnieść. Kątem oka dostrzegła że siostry choć niekompletnie ubrane, były już na nogach trzymając swoje łuki gotowe do strzału. Ogon zatoczył łuk i pobiegł na spotkanie Shivy. Kiedy dziewczyna miała podnieść broń, nastąpiło uderzenie które odrzuciło ją pod ścianę. Zacisnęła palce na rękojeści aż pobielały knykcie. Aiga słała strzałę za strzałą próbując znaleźć słabe miejsce w pancerzu bestii. Taiga długo celowała, nie zwracając uwagi na odbijające się strzały wysłane przez siostrę. Wreszcie zatrzymała się w momencie w którym Shiva pozbierała się z posadzki, posłała pocisk w miejsce jak domniemała powinno być oko. Bestia wydała z siebie pisk i powalając ponownie Shivę natarła na siostry. Lewe kleszcze podcięły Taidze nogi a ogon zaczepił o sufit z którego zaczęły spadać kawałki drewna i kamienia. Aiga z bliska posłała kolejny pocisk aby odciągnąć uwagę od powalonej. Shiva po raz kolejny stanęła na nogach i trzymając broń oburącz z ostrzem skierowanym w dół skoczyła do ataku. Aiga odtrącona kleszczami poleciała w kąt, turlając się przez ognisko. Żar i popiół rozsypał się po posadzce. Bestia skupiła swoją uwagę na leżącej Taidze i w tym momencie Shiva skoczyła zadając cios w tył głowy. Pancerz pękł od siły ciosu i ostrze wyszło drugą stroną rozpryskując zielonkawy śluz. Potwór zesztywniał i chwilę po tym runął padając na ciało Taigi, unieruchamiając ją. Naruszona konstrukcja sufitu, pod ciężarem padającej na niego wody runęła w dół zasypując Taigę i część bestii. Młodsza siostra podbiegła do gruzowiska i nie zwracając uwagi na wlewający się przez dach deszcz, rękami poczęła odwalać stertę.
- Taiga! - krzyknęła dostrzegając potwornie okaleczoną twarz siostry. Shiva ujęła Taigę pod ręce i z pomocą Aigi wydobyła ją spod gruzu. Położyły ją pod ścianą. Dziewczyna była nieprzytomna, z prawego oczodołu wystawała drzazga a krew zalewała całą twarz, sącząc się z wielu obtarć i drobnych ran.

czwartek, 24 września 2015

Shiva (2)

Odstawiła pusty kufel do którego Yosa natychmiast dolał z glinianego dzbana do pełna. Shiva popatrzyła na dwie dziewczyny siedzące przed nią. Były prawie identyczne, Taiga i Aiga. Dzika rasa ludzka pochodząca z Czarnego Wybrzeża. Ziemia prawie cały rok pokryta śniegiem i skuta lodem. Ludzie nazwali ich Śnieżnymi Elfami. Starsza z nich nosiła na lewym oku przepaskę spod której wyłaniała się paskudna blizna. Przypomniała sobie ten moment jak dziewczyna straciła oko. Tak to było wtedy kiedy przedzierali się przez parną i duszną Dżungłę Faragańską. Doskonałe łuczniczki i niezastąpione zwiadowcy w ich kompanii.

Nogi z trudem wychodziły z błota za każdym krokiem. Aiga krótkim szerokim mieczem torowała drogę, przystając co chwila dla zachowania sił i aby nasłuchiwać dźwięków dochodzących z gęstwiny. Za Shivą podążała Taiga, niosąc w prawym ręku kompozytowy łuk a w lewym strzałę. Starały się iść po cichu jak tylko pozwalało na to cmokające błoto. Deszcz. Ten cholerny deszcz padł już od dwóch dni i żadne znaki na niebie czy ziemi nie wskazywały żeby miał ustać. Aiga zatrzymała się, pochyliła lekko ciało do przodu opierając ręce o kolana. Nie skarżyła się, ale widać było po niej wyczerpanie. Shiva rozejrzała się wkoło. Dostrzegła powalone duże drzewo w pobliżu i wskazała na nie.
- Dobra. Też już mam dość. Odpoczniemy tutaj. -
Siostry bez słowa popatrzyły na wskazany pień i ruszyły w jego kierunku. Po chwili cała trójka zasiadła na nim okrywając się mokrymi derkami aby zachować resztki ciepła. Shiva westchnęła i wylała wodę zmieszaną z błotem z buta.
- Gdzie jest do jasnej cholery ta ich świątynia? - warknęła poirytowana drogą, wciąż milczącymi dziewczynami i deszczem.
- Niedaleko. Widziałam ich ślady. - odpowiedziała bezbarwnie Aiga. -
Shiva splunęł na ziemię pozbywając się jakiegoś robaka który zdążył jej wpaść do ust. Wzdrygnęła się kiedy insekt rozwinął się i machając wieloma odnóżami odpłynął z lekkim nurtem. W teym momencie deszcz nagle ustał. Od tak jakby ktoś ciął nożem. Kobiety powoli zdjęły derki z głów i popatrzyły na przejaśniające się niebo.
- Faragan. Po prostu Faragan. - Shiva skwitowała zaistniałą sytuację. Dżungla Faragańska była miejscem które potrafiło zaskakiwać. Wyjęto bukłak który zatoczył krąg z rąk do rąk. Po czym zwinięto derki i przypięto je na wierzch plecaków. Szybko i sprawnie doprowadziły się do względnego porządku i były gotowe do drogi. Powoli przejaśniało, ciężkie krople wilgoci spadały z drzew z głośnym pluśnięciem wpadając w błoto. Wreszcie Aiga idąca wciąż na przodzie zatrzymała się i uniosła dłoń w górę. Stanęły wszystkie nasłuchując i rozglądając się wokoło. Do nozdrzy Shivy dotarł zapach dymu. „Ognisko.” pomyślała dziewczyna i jeszcze uważniej poczęła nasłuchiwać. Kilka kroków i dotarły do ruin pokrytych wszechobecną roślinnością. Gdzieś w głębi płonął ogień. Aiga przystanęła i Shiva minęła ją powoli zagłebiając się w ruiny. Wtem jej oczom ukazała się mała postać. Wyszarpmęła broń i lekko ją uniosłą gotowa do ataku i obrony. Postać okazała się być dziewczyną, właściwie dzieckim. Shiva opuściła broń i ruszyła w stronę napotkanej.
- Hej maleńka. Nie bój się… . - zaczęła mówić i urwała kiedy dziecko upadło rażone strzałą w głowę przez jedną z sióstr.
- Przecież to było tylko dziecko! - Wrzasnęła Shiva.
- Dziecko które chciało cię zabić. - odpowiedziała beznamiętnie Aiga. Dopiero teraz Shiva dostrzegła w ręce martwej dziewczynki dmuchawkę załadowaną zatrutą strzałką.
- Nie ma za co. - głos Aigi był chłodny i bez emocji.
- Dziękuję. - Shiva prawie wyrzygała to słowo. Trup patrzył w zachmurzone niebo. Tantalock, Bóg deszczu ponownie zbierał siły.

środa, 23 września 2015

Shiva

Głowa pękała. Łupanie w skroniach i piasek pod powiekami doprowadzał do mdłości. Stęknęła przewracając się z boku na bok. Pusta butelka potoczyła się po drewnianej podłodze zatrzymując się pod ścianą.
- Kurwa. Co za gówno piłam? - kobieta powoli otworzyła zapuchnięte oczy. Pajęczyna w rogu, pokryta kurzem na chwilę przykuła jej uwagę. Ostrość wzroku powoli wróciła i teraz dostrzegła w niej martwego pająka. Stęknęła i usiadła doprowadzając tym do rozhuśtania się pomieszczenia. Jęknęła dostrzegając pustą butelkę.
- Kurwa. - ponownie zaklęła. Zrezygnowała z wstawania i tylko spuściła bose stopy z łoża. Dotyk chłodnej podłogi dał złudne uczucie ulgi. Świat zawirował i wczorajsza baranina rozpoczęła powrotną drogę w górę. Wciągnęła głęboko powietrze kilka razy aby powstrzymać torsje.
- Cholera. Pić. -
Zwlekła się wreszcie z posłania i naga podeszła do miski. Podniosła dzban z wodą i upiła kilka łyków a resztę wylała sobie na głowę pochyliwszy się nad misą. Lodowata woda ściekała po twarzy i brudnych posklejanych włosach, zmywając otępienie. Chłód i wilgoć przyniosła chwilowe wytchnienie. Powoli ubrała się i wyszła z pokoju. Znalazła się w ciasnym ciemnym korytarzu karczmy, z dołu słychać było głosy sali biesiadnej. Ruszyła do schodów chwiejnym krokiem. Schody zdawały się być nie do przebycia i groziły potłuczeniem się o ile nie poważniejszym uszkodzeniem ciała. Sala powitała ją gwarem i zapachem podłego żarcia. Z trudem w tłumie gości odnalazła swoich kompanów. Yosa dostrzegła ją pierwszy i z dzikim uśmiechem na lekko tępej twarzy podniósł rękę. - Hej tu jesteśmy. - zawołał wstając aby kobieta go dostrzegła. Shiva opadła ciężko na ławę obok Yosy. - Dajcie się napić bo zdechnę. - Wypluła z siebie. Yosa podstawił jej natychmiast kufel ociekający pianą. - Mam tu dla ciebie kufelek. - klepnął ją w szerokie plecy. Kobieta jęknęła bo wstrząs przypomniał baraninie o chęci powrotu na światło dzienne. Skrzywiła się i szybko, duszkiem opróżniła połowę kufla. Odstawiła go ocierając wierzchem dłoni usta. Ulga którą przyniósł napój spowodowała że przebiegła wzrokiem po swoich towarzyszach od kielicha i miecza. Z każdym z nich łączyły ją wspomnienia. Kufel ponownie powędrował do góry.

- Nie przejdziecie skurwysyny! - Shiva stała na szeroko rozstawionych nogach dla zachowania równowagi. Ciężki, dwuręczny miecz trzymała oparty czubkiem, obficie schlapanego krwią ostrza o ziemię. Taranidzka piechota stała niezdecydowana, a wał straszliwie porąbanych trupów nie zachęcał ich do kolejnego ataku. Cofnęli się z mostu na pozycję wyjściową. Shiva splunęła na ziemię z pogardą. - Tchórze. - Uśmiechnęła się dziko i gwizdnęła na palcach. - No dalej tylko na tyle was stać. Taranidzi przegrupowali się i do przodu wyszło kilku strzelców uzbrojonych w kusze. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zatrzasnęła przyłbicę. Kiedy kusznicy ruszyli do przodu z tyłu Shivy wyjechał konno Yosa. - Hej moczymordo wskakuj. Wygrałaś zakład a nawet przekroczyłaś czas o dwie godziny. Nasi się wycofali za bród. - Yosa podał ramię zaskoczonej Shivie, która dopiero po chwili zareagowała. Obydwoje oddalali się na ciężkim Karnadzkim rumaku, żegnani jękiem niecelnych bełtów z kusz.

- Stary kapitan patrzył na Shivę z szeroko otwartymi oczami. - Więc to chodziło o zakład? Możesz mi powiedzieć o co się założyliście? - Shiva powoli sączyła cienkie piwo z drewnianego kufla. Dało się wyraźnie słyszeć dźwięk przełykanego płynu. Złocista kropelka wydostała się z naczynia i spłynąwszy z kącika ust zawisła, lekko drżąc na brodzie. Stary kapitan powoli podniósł dłoń i potarł nią w zakłopotaniu czoło. Wreszcie dziewczyna odstawiła z hałasem puste naczynie na blat chwiejącego się stołu i beknąwszy głośno starła odrobinę z brody wierzchem dłoni. Kapitan opuścił rękę. - O co się założyliście Shivo? - Dziewczyna ponownie beknęła nie zasłaniając nawet ust, po czym cmoknęła ze smakiem oblizując wargi. Popatrzyła na mężczyznę i powiedziała. - O piwo. A dokładnie o kufel piwa. - 

c.d.n.

wtorek, 14 lipca 2015

A'kaea




Raczej wyczuła niż usłyszała nadlatującego z tyłu wroga. Błyskawicznie uchyliła się przed godzącymi w nią szponami i z półobrotu cisnęła oszczepem we wznoszącą się po nie udanym ataku harpię. Z przestworzy dobiegł ją krzyk trafionej bestii. A'kaea rozstawiwszy szeroko kopyta, patrzyła z mściwą satysfakcją jak ciało harpii roztrzaskuje się o ziemię. Rozejrzała się szybko po niebie na którym nie znalazła więcej wrogów i wstrząsnęła gniewnie czarną burzą włosów. Podniosła z ziemi swój długi łuk upuszczony podczas starcia i rozejrzała się jeszcze raz pilnie wokół. Uspokoiwszy swoje nerwy podeszła do trupa aby odzyskać oręż, krótki oszczep z dębowego drewna zakończony obsydianowym ostrzem o niezwykłej ostrości. Słońce chyliło się ku pobliskim wzniesieniom i cienie zaczęły pełgać po kotlinie. Piąty dzień przeprawy przez góry cieniste dobiegał końca i nadszedł czas aby A'kaea znalazła sobie miejsce na nocleg i opał na ognisko. Zaczynał się miesiąc umierających liści i noce w tym rejonie były chłodne. Ruszyła w stronę niedalekiej grupy rozłożystych krzaków z zamiarem wymoszczenia sobie legowiska i rozpalenia na noc ognia. Puściły emocje związane z walką i poczuła potworny głód. Od czasu gdy opuściła swoje plemię, żywiła się tylko tym co sama upolowała lub znalazła. Niestety góry cieniste nie obfitowały w żywność. Przez chwilę pomyślała o rodzinnej grocie, gdzie nie brakło żywności i nigdy nie gasł ogień podsycany co dzień od niepamiętnych czasów. Sprzeciwiła się starszym plemienia i to zadecydowało o jej wygnaniu. Nie bała się samotnych wypraw, bo niejednokrotnie takie podejmowała aby z łukiem i oszczepem upolować coś dla bliskich, lecz teraz nie miała do kogo wracać. W dzień wygnania przyszedł do niej ojciec, aby się pożegnać. Ten twardy przywódca plemienia miał w oczach łzy i wtedy po raz pierwszy w życiu widziała płaczącego ogiera. Ojciec podarował jej swój najlepszy łuk i bez słowa odszedł w głąb pieczary. Nawet on nie mógł odwrócić wyroku wydanego przez starszyznę plemienną. Jej wina była wielka a ona mając buntowniczą naturę jeszcze sprzeciwiła się starszyźnie, teraz już nic i nikt nie mógł przymknąć na to oczu. Swoim nie udanym zaklęciem sprowadziła nieszczęście do doliny. Niewinny czar wywołał katastrofalne sutki, cała żyzna dolina zamieniła się w ugory. Prawo centaurów zabraniało rzucania zaklęć na swoich terenach, ona to zrobiła aby uratować centaurze źrebię. Zaklęcie nie wyszło tak jak by tego chciała i moc czaru obruciła się ze straszliwym skutkiem.
 A'kaea dobyła puginału i pochyliwszy się nieco zaczęła pracować długim ostrzem, obcinając gałązki na legowisko. Gdy ukończyła swoją pracę, zaczęła zbierać suche liście i gałęzie, aby rozniecić ogień. Gdy przyklęknęła na przednich nogach z krzesiwem w rękach, do jej wyczulonych uszu dobiegł dźwięk. Podniosła głowę i nasłuchiwała przez chwilę, lecz dźwięk się nie powtórzył. Pochyliła się i potarła krzesiwkiem. Dźwięk dobiegł po raz wtóry, tym razem wyraźniejszy. A'kaea odłożyła krzesiwo ujęła łuk. Sprawnie nałożyła strzałę na cięciwę i podniosła swoje ciało. Tym razem głos był wyraźny, był to krzyk człowieczego strachu i bólu. A'kaea rzuciła się cwałem na przód poprzez krzewy porastające zbocze. Już z dala zauważyła kilka koni i kręcących się przy nich ludzi. Zwolniła natychmiast bieg i ukryła się za wielkim głazem z za którego miała doskonałe miejsce do obserwacji. Ludzie otaczali luźnym kręgiem płaski kamień na którym leżał nagi człowiek. Czterej z pośród otaczających go mężczyzn trzymali za rótkie sznury unieruchamiające mu ręce i nogi, a piąty przystawiał olbrzymi gwóźdź do nadgarstka jeńca. W tym momencie jeden ze stojących dotąd spokojnie w tłumie uniósł ręce i zakrzyknął strasznym głosem. A'kaea zatrzęsła się z przerażenia gdy gwóźdź z trzaskiem przebił przegub mężczyzny i jak w miękkie drewno wszedł w kamień unieruchamiając rękę pojmanego. Oprawcy odstąpili od niego a mężczyzna ubrany najlepiej spośród nich podszedł do kamienia i powiedział do leżącego - Bądź przeklęty i zdychaj powoli ta jak na to zasłużyłeś. Bądź dobrej myśli, gdyż okolica obfituje w harpie. Napewno nie omieszkają cię zgwałcić, przedtem nim posłużysz za żarcie dla ich wiecznie nie nasyconych żołądków. -
Człowiek odwrócił się bez słowa i podążył w kierunku koni. Jeniec podniusł głowę i splunął w ślad za odchodzącym
- Zawsze byłeś gnojkiem Harade. Tchórzem i bękartem z nieprawego łoża!-
Idący zatrzymał się i nie pooglądawszy za siebie rzucił na pożegnanie
- Już niedługo z twoich ust popłynie inna melodia. Kiedy zaczniesz służyć jako rozpłodowiec dla harpi. Pomyślisz o komforcie szybkiej śmierci i będziesz zazdrościł wszystkim ściętym na placu kolumnowym. Żegnaj i zdychaj jak najwolniej. -
Orszak oddalił się konno w kierunku niedalekich świateł ognisk pozostawiając nagiego i bezbronnego jeńca na skale. A'kaea wahała się przez chwilę i węsząc nerwowo bacznie rozglądała się po okolicach. Potem ruszyła ostrożnie naprzód starając się nie hałasować kopytami o twarde podłoże. Podeszła bliżej i przyglądała się profilowi mężczyzny, był człowiekiem w średnim wieku o kruczo czarnych włosach i silnej budowie ciała. Byłby naprawdę piękny i pociągający gdyby był ogierem z jej rasy. Centaurzyca otrząsnęła się i popatrzyła w kierunku w którym oddalili się dręczyciele nieznajomego mężczyzny. Cisza i spokój podbudowały jej odwagę, podeszła ostrożnie i stanęła tak aby skazaniec mógł ją zobaczyć. Gdy mężczyzna uniósł głowę i jego usta wykrzywił niemy grymas zdziwienia, A'kaea przemówiła pierwsza.
- Kim jesteś ogierze? -
szeptała ostrożnie przyglądając się z ciekawością nagiemu ciału mężczyzny. Człowiek otrząsnął się ze zdziwienia i również szepcząc odpowiedział
- Jestem Terense, syn Grestera. Pomóż mi wydostać się z tego miejsca, mój ojciec jest bogatym człowiekiem i potrafi być wdzięczny. Na pewno na tym nie stracisz. -
A'kaea nie znała wartości pieniądza, ich klan nigdy nie potrzebował czegoś takiego aby egzystować, wśród centaurów panował zwyczaj dzielenia się wszystkim z resztą klanu i nigdy nikomu nic nie brakowało. Centaurzyca spojrzała na krwawiące rany ze sterczącymi z nich gwoździami i nie namyślając się długo złapała za jeden z nich palcami. Powoli z największym wysiłkiem wydobyła go z kamienia i ciała człowieka. Gdy czwarty gwóźdź upadł w piasek A'kaea obejrzała się za sibie czy nie widać prześladowców Terense'a, którzy mogli by wrócić tutaj choćby po to aby poznęcać się nad jeńcem dla własnej przyjemności lub wyrównać jakieś zadawnione rachunki z bezbronnym teraz wrogiem. Terense osunął się bezwładnie na ziemię i cicho jeknął z jego oblicza biła słabość i ból. A'kaea pochyliła się nad mężczyzną.
- Możesz chociaż iść stępa? -
- Wybacz ale, nie mam siły nawet stanąć na nogi. -
Centaurzyca spojrzała jeszcze raz w stronę obozowiska i po upewnieniu się że nikt nie wraca podeszła do jeńca z boku. Jednym płynnym ruchem zarzuciła sobie człowieka na grzbiet i przytrzymując ciało lewą ręką powoli zaczęła się oddalać w kierunku z którego tu przyszła. Kiedy dotarła już do krzewów i pozostawionego tu swojego rynsztunku, położyła ostrożnie mężczyznę na posłanie które przygotowała sobie wcześniej. Napoiła go resztkami ze swojej skórzanej manierki i zabrała się za opatrywanie ran.
- Dziękuję ci za to co dla mnie zrobiłaś. -
A'kaea ruchem dłoni odgarnęła niesforny kosmyk  odsłaniając złoty diadem na czole i swoje głębokie czarne oczy.
Terense popatrzył na białe bandaże na swoich przegubach i westchnął głęboko.
 - Jestem synem władcy kraju Ag. Jego dom znajduje się w jedynym mieście naszego kraju w Yatcie. Ma wielu niewolników których dostarczają mu jego wasale. Jeżeli pomożesz mi się tam dostać zostaniesz nagrodzona złotem, klejnotami i czym tylko zapragniesz. Mój kraj chociaż taki mały jednak jego lud jest waleczny, a kupcy pomnażają jego bogactwa. Pomóż mi mój ojciec cię wynagrodzi. -
Spojżała na jego oblicze, mile ją to łechtało że ogier prosi o pomoc klacz. W jej domu ojciec nie prosił nigdy żadnej z nich o cokolwiek, jeżeli już to tylko jej brata Sa'ede. Sprawdziła naciąg łuku i rozejrzała się ponad otaczającymi ich krzewami. Cisza i chłód wieczorny dostawał się do najskrytszych zakamarków jej duszy. A'aea nie miała nic wspólnego z człowiekiem którego uwolniła z kamienia, lecz była to jedyna istota której mogła ufać, a przynajmniej na razie ufać. Mężczyzna spojrzał błagalnie w jej czarne jak noc oczy i wyszeptał
 - Błagam. Pomóż mi. -
Popatrzyła na jego umęczone nagie ciało i poczuła litość na tym słabym teraz człowiekiem. Pochyliła się nad nim i przykryła go swoim wielkim wełnianym kocem.
 -Teraz śpij, porozmawiamy o tym później. -
Gdy człowiek usnął A'kaea leżąc na prawym boku obok niego czuwała. Na niebie zapaliły się gwiazdy i leki wietrzy przynosił z południa świeży powiew pachnący dalekim możem. A,kaea dotknęła delikatnie palcami śpiącego.
 - Gdyby był prawdziwym ogierem... -
pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Teraz miała jakiś cel i towarzystwo i była komuś potrzebna, a przynajmniej narazie tak było i to musiało jej wystarczyć.Niestety nie dane jej było przeczekać spokojnie całej nocy. Gdy tylko uspokoiła się i zaczęła odprężać z ciemności nadbiegła z krzykiem strzała i o cal minęła jej głowę. Centaurzyca porwała z ziemi łuk  i nim stanęła na nogi pierwszy z napastników z jękiem zwalił się na ziemię próbując wyrwać sobie strzałę z brzucha. A'kaea natychmiast przyciągnęła cięciwę do ucha i zwolniła strzałę w biegnącego z mieczem w ręku, w jej kierunku wojownika. Strzała z jadowitym sykiem ugodziła mężczyznę w kolano. Reszta napastników pochowała się za porozrzucanymi po okolicy kamieniami i nawoływała się na wzajem. Postanowiła wykorzystać tę chwilę na ucieczkę, ani jej w głowie nie było dokonywać cudów bohaterstwa i mierzyć się z kilkunastoma uzbrojonymi ludźmi. Szybko podniosła z ziemi uratowanego przez siebie mężczyznę i zarzuciła go sobie na grzbiet. Jedną ręką przytrzymała pasażera a drugą zebrała soją broń i rzuciła się w galop, aby dalej od prześladowców. Już po chwili wpadła do kotliny oddzielającej "Północny Żleb" od "Białej Skałki" i gnała nią jakby ścigały ją demony. Po kilku godzinnej gonitwie kiedy uznała że pościg pozostał daleko w tyle zwolniła biegu i ruszyła dalej stępa. Ciepły wiatr owiewał jej twarz i centaurzyca uspakajała się powoli. Broń zwisając luźno u jej boków bujała się w rytm każdego kroku cicho pobrzękując.



Starzec odwrócił gwałtownie głowę w kierunku żołnierza, którego bandarz na nodze był przesiąknięty krwią. Towarzysz żołnierza podtrzymywał go za ramię gdyż ten słaniał się na nogach z upływu krwi.
- Co!?! Coś ty powiedział? Jak mógł uciec ty psie? Jak mógł wyrwać gwoździe ze skały które ja wbiłem magią? -
Żołnierze cofnęli się mimowolnie o krok i oparli plecami o ścianę, ranny zaczął bełkotać niewyraźnie jakieś sprostowanie, gdy światło z hukiem przecięło spokojne wnętrze pomieszczenia.
- Ty mów, jak to się stało i kto do tego dopuścił?!
Żołnierz spojrzał na leżące u jego stóp zwęglone szczątki swojego rannego kamrata i suchym gardłem przełknął ślinę. - Panie litości - tu padł na twarz i trząsł się niczym meduza wyrzucona przez sztorm na piasek plaży.- Mów, bo zdechniesz! 
Leżący skulił się jeszcze bardziej i próbował wydobyć słowa ze ściśniętej krtani.
- To wszystko przez nią. To ona uwolniła jeńca i poraniła twoich ludzi o potężny. To ona za... -
- Kto to jest ona? Kim jest ta która ośmiela się sprzeciwiać wyrokom Imperatora i jego sług?
- Panie. To mutantaka. Jakaś centaurzyca, prawie ją ubiłem, ale chyba wszystkie driady i chochliki ją chronią, moja strzała nie trafiła i ..-
- Stul pysk! Gadaj gdzie uciekła ta diablica?-
- Było ciemno, ale słyszałem jak oddalała się w stronę wschodnią i musiała ominąć "Białą skałkę". Nie jestem pewien ale chy ... -
- Milcz! Wynoś się i zbieraj patrol konny, mają być gotowi najdalej za dwa kwadranse. Ruszaj psie !
Żołnierz wyczołgał się tyłem z pomieszczenia gubernatora i poderwawszy się pobiegł w kierunku pobliskich baraków. Gdy tylko gubernator został sam podszedł do stołu i pochylił się nad rozłożoną na nim mapą i długo wpatrywał się w nią, zdawało by się że tylko po to aby po chwili z całym impetem trzasnąć w nią zwiniętym kułakiem. Podniósł pobielałą pięść na wysokość wzroku.
- Terense nie może wrócić do Ag, chyba że jako trup. - starzec wypowiedział te słowa powoli i z naciskiem. - Ha! Jeszcze jest magia, a przed tym bardzo trudno uciec, zapamiętaj to sobie kimkolwiek byś nie była mutantko.-  uśmiechając się do siebie zatarł dłonie.






Świt zastał uciekinierów pośród wzgórz. A'kaea kroczyła równym krokiem po pagórkowatym terenie rozglądając się bacznie wokoło. Terense na jej plecach odzyskiwał przytomność i prosił o chwilę wytchnienia na ziemi. Obejrzała się na swój grzbiet i zobaczyła umęczoną twarz. Zatrzymała się i ostrożnie ułożyła człowieka w trawie. Ranny odetchnął z ulgą gdy jego ciało spoczęło na ziemi. Centaurzyca położyła się na ziemi obok Terense, tak aby jego głowa spoczęła na jej ludzkim brzuchu i napoiła go wodą , którą znalazła podczas nocnej wędrówki. Gdy mężczyzna skończył pić podała mu resztki swoich zapasów składające się głównie z suszonego mięsa i owoców. Patrzyła jak prubuje jeść i sprawiało jej to przyjemność tak iż sama nie czuła głodu, zresztą jej zapasy i tak by nie starczyły dla nich obojga. Gdy tylko skończył spojrzał na swoją towarzyszkę.
- A ty nie jadłaś? -
- I tak było by za mało dla nas obojga. A ty musisz szybko wracać do zdrowia. Powiedz mi Terense dlaczego ci ludzie chcieli cię tak ukarać? Musiałeś zrobić coś strasznego?-
- To bardzo długa historia, ale uwierz mi że jedyną moją winą jest miłość do mojego ludu. Imperator uknuł horrendalną intrygę z kalifem I'aramy, aby zgnębić mój kraj. Mnie porwali i chcieli zabić ojca aby armie I'aramskie łatwiej mogły podbić ziemie Ag. -
- Nie wystarczyło im pchnąć ciebie oszczepem? Musieli aż tak się ... aż tak ... aż tak cię ukarać? -
- Nienawiść Ophiryjczyków do Agańczyków powodowana zawiścią o nasze bogactwo i dobrobyt, budzi w nich chęć mordowania w jak najokrutniejszy sposób. -
- Nie rozumiem. Przecież i tak nie zjedzą więcej niż mogą, więc poco im tyle żywności? -
- To nie o żywność chodzi, a o złoto i klejnoty. -
- Zabijacie się dla złota?! -
- U nas złoto i klejnoty mają olbrzymią wartość, za tę bransoletę którą masz na prawym przegubie możesz sobie kupić dom z ogrodem i służbę. -
Centaurzyca popatrzyła na swoją rękę.
- Przecież za to mogę dostać najwyżej na wymianę przygarść strzał do mojego łuku? -
Terense popatrzył na A'kea'ę ze zdziwieniem, dopiero terez dotarło do niego że ta istota nie przywiązuje wagi do majątku. Kiedy szczepy ludzkie toczyły wieczne wojny, których głównym napędem było złoto i klejnoty, gdzieś na stepach Środka żyły centaury, wolne od takich problemów i nieświadome bogactwa, a zarazem zawiści.



W Lokis, strażnicy granicznej Ophiru , stary gubernator głęboko wpatrywał się w lustro trzymając w spoconych dłoniach strzałę która została wydobyta z brzuch rannego żołnierza. Dym kadzidła rozsnuwał po zaciemnionym pomieszczeniu zapach drzewa sandałowego i korzenia Yaty, zioła poświęconego legionom demonicznym. Kaganek palący się za plecami czarodzieja dawał ledwo zauważalną poświatę, która otaczała postać w lustrze migotliwą aureolą. Przed twarzą gubernator obraz w lustrze zaczynała zatracać wyrazistość a jego miejsce zajmować począł zgoła inny obraz. Przed oczami maga rozlegał się widok na step, rozległy po horyzont, oświetlony słońcem i wypełniony zapachem jesiennej trawy. W dole po tej przestrzeni przesuwał się naprzód ciemny punkt. W oczach gubernatora Harade zapaliły się złe błyski, a na jego posępnej twarzy powoli pojawił się uśmiech. Przymrużył oczy zainwokowł zaklęcie wyzwalając moce swojej magi i kierując je w lustro. Powoli z otoczenia zbierał magię i tkał z niej zaklęcie śmierci. Po chwili siłą swojego umysłu pchnął je w kierunku uciekinierów.



Ciepły poranek zastał ich na stepach. A'kaea szła powoli niosąc na grzbiecie na wpół wiszącego Terense'a, szła powoli aby nie zadawać mu cierpienia. Kiedy słońce stanęło w zenicie i oświetlało całą równinę centaurzyca poczuła na swoich plecach czyjeś spojrzenie. Zatrzymała się gdyż instynkt podpowiadał jej niebezpieczeństwo. Spojrzała na śpiącego na jej plecach człowieka, a potem rozejrzała się po okolicy. Pusta przestrzeń nie podbudowała jej a przeczucie ostrzegało o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Szybko acz ostrożnie złożyła człowieka na trawę stepu i zamknęła ręce w znaku, diadem Shevy zapłonął błękitnym światłem na jej głowie. Teraz nie miała żadnej wątpliwości, ktoś na nich polował. Polujący posługiwał się czarami i właśnie nawiązał z nimi kontakt mentalny. Diadem palił się upiornym blaskiem błękitu, czar został rzucony. Centaurzyca zamknęła oczy i szybko skoncentrowała się na kamieniu wprawionym w klejnot. Po chwili poczuła pierwszy powiew zaklęcia wymierzonego w nią i Terense,s.  Zacisnęła mocniej dłonie splecione ze sobą palcami w znaku Teo i suchym szeptem zasiewała
- Ahabrah ahabrah zen yahabar uyche oe eberon amma. -
Ledwie skończyła kiedy nastąpiło uderzenie, czar był silny ale zdążyła zamknąć się przed nim i wytrzymała cios. Najpierw powoli, wydawało jej się że nieskończenie długo koncentrował moc a następnie gdy tylko poczuła jej przypływ, szybko z największym wysiłkiem, tak że nabrzmiały jej żyły na skroniach skupiła myśli wokół czaru, zwinęła przy pomocy diademu i odrzuciła go z powrotem... .



Budynek w Lokis koło godzin południowych nagle ożył blaskami tęczy i szumemulatniającego się ze wszystkich otworów i szczelin dymu. Nad spokojnym dotąd fortem rozległ się rozdzierający duszę krzyk, który niewiele już przypominał głos ludzki. Z okien i otworów drzwi powiał silny huraganowy wiatr a w chwilę po tym cały plac centralny pokrył się rozpyloną w powietrzu ludzką krwią i zmielonymi na pył kośćmi. Koniec nastąpił równie szybko i zaskakująco jak początek zajścia. Nagle zaległa cisza i spokój. Krew pomału opadła ludzie powaleni wiatrem podnosili się zdziwieni i przestraszeni zarazem, spoglądając w stronę ruin budynku gubernatora Harade. Z dumnej niegdyś budowli pozostały smętne szczątki, a po ruinach pośród unoszących się kłębów gorzkiego, sinego dymu, pełgały jeszcze słabe blaski niebieskiego światła, świadcząc o użyciu silnej magii.



A'kaea otworzyła powoli oczy, z jej nosa i uszu ciekła krew. Wiedziała już że coś pękło w magii otaczającej okolicę. Terense spał spokojnie na trawie tam gdzie go położyła. Szybko pochyliła się i sprawdziła czy nic nie stało się jej towarzyszowi,. Uspokojona oględzinami otarła krew z twarzy. W tym momencie do jej wyczulonych uszu dobiegł głos jaki może wydawać stado centaurów lub oddział konny. Szybko przyłożyła ucho do ziemi aby sprawdzić swoje przeczucia. Wyraźnie usłyszała tęten wielu kopyt. Jeźdźców było kilku i jechali najwyraźniej w jej kierunku. Podniosła się szybko i przez chwilę węszyła zapachy dolatujące ją z nad stepu. Pierwszy nie przyjemny zapach który rozpoznała pośród innych był zapach ludzkich spoconych ciał niesiony lekkim wiatrem od strony z której dosłyszała łomot kopyt. Zmrużyła oczy i popatrzyła w dal skąd spodziewała się pościgu. Na lini widnokręgu zauważyła odblask słońca, mógł to być potok ale również i mógł to być szyszak ophiryjskiego wojownika. Nie namyślając się długo obudziła Terensea.
- Musimy iść dalej. - powiedziała do niego swoim miękkim głosem.
- Coś się stało? Masz ślady krwi na szyi. Nic ci nie jest? - spytał mężczyzna.
- Nie martw się. Po prostu potknęłam się na kamieniach.-
- Przecież tu niema kamieni. Coś ci się stało.-
- Masz rację. Stało się, a w zasadzie mogło się stać. Właśnie umknęliśmy Aniołowi Śmierci. Podniesiesz się sam czy ci pomóc?-
Człowiek stęknąwszy cicho usiadł na trawie. Centaurzyca widząc że podniesienie się rannego z ziemi zajęło by co najmniej kilka minut, sapnęła gniewnie i kręcąc z dezaprobatą głową porwała go jedną ręką i przerzuciła sobie przez grzbiet.
- Trzymaj się książę będziemy biec i to bardzo szybko biec.-
Obejrzawszy się za siebie dostrzegła pojedyncze sylwetki wojowników na koniach, wciąż jeszcze małe ale z każdą chwilą rosnące w oczach. Zgrzytnęła zębami i ruszyła na przód galopem jakim rzadko zdaża się koniom a co dopiero centaurom.



Ahib Sedeka uniósł w górę prawicę zatrzymując tym podążających za nim konno wojowników. Pod kopytami swojego konia znalazł ślady nie podkutych końskich kopyt.
- Yhian! Do mnie. - jego głos nie znosił sprzeciwu ani oczekiwania. Śniadoskóry najemnik wywodzący się z Iaramy podjechał natychmiast do kapitana i uderzywszy pięścią w czoło dla okazania szacunku szlachetnie urodzonemu zapytał.
- Co każesz panie?-
- Popatrz tu tropicielu. Ślady. - skwitował krótko kapitan Ahib. Młodzieniec pochylił się przez łęk siodła i uważnie lustrował przez chwilę ziemię pod kopytami swojego wierzchowca. Podniósł głowę i rozejrzawszy się dookoła powiedział
- Centaur. Tam się oddalił. Był tu około trzech, pięciu godzin temu. Ślady mówią że jest ranny i obładowany. - uderzył pięścią w czoło i wrócił do szeregu. Kapitan wspiął się w strzemionach i popatrzył w kierunku wskazanym przez tropiciela. Jego sokoli wzrok zauważył w dali pojedynczy punkt wzbijający w górę tuman kurzu i mknący niczym strzała na zachód.
- Ranny centaur. Hmm ... . Chyba nie za poważnie -
Odwrócił się do oddziału i wskazał kierunek ręką.
- Za mną! -
Głuchy łoskot kopyt zagłuszył przekleństwa utrudzonych żołnierzy.



A'kaea gnała na złamanie karku przed siebie. Już nawet nie oglądała się za siebie aby ustalić dystans dzielący ją od pościgu. Padające w pobliżu nie celnie wypuszczone strzału mówiły same za siebie. Wszystkie mięśnie pracowały w rytm uderzeń kopyt o ziemię, a boki zaczynały się pokrywać pianą. Oddychała ciężko szeroko otwartymi ustami walcząc o każdy łyk powietrza z obolałymi płucami i wyrywającym się z piersi sercem. Bicie serca i tętent zlewał się w jeden odgłos, odgłos walki ze śmiercią. Zdawała sobie sprawę że odległość pomiędzy ophiryjczykami a nimi zmniejsza się powoli ale nieubłaganie. Kiedy zaczynała wątpić i chęć obejrzenia się za siebie zaczynała zwyciężać nad rozsądkiem jej oczom ukazała się szansa ocalenia.
- Skały! Szybko, muszę zdążyć! - przemknęło jej przez rozkołatany umysł. Zmieniła kierunek biegu i skierowała się w stronę, jak jej się wydawało, zbawienia. Słyszała już galopujące za nią konie i okrzyki jeźdźców, a skały zbliżały się straszliwie wolno, zbyt wolno. Zmusiła się jeszcze raz do wysiłku i rytm kroków wyprzedził rytm wściekle bijącego serca. Przeskoczyła ponad pierwszymi kamieniami i wpadła pomiędzy małe głazy. Nie przystając ani na chwilę pognała dalej i znalazła się pomiędzy głazami które zakrywały ją przed prześladowcami do ramion. Zatrzymała się i zdiąwszy ostrożnie ale szybko pasażera dobyła łuku. Pierwszy z jeźdźców iaramski tropiciel z krótką lancą w prawicy spadł z konia z wyrwaną przez strzałę z szyji tchawicą, drugi upadł o kilka kroków od centaurzycy dławiąc się krwią z przebitego płuca. A'kaea napięła łuk po raz trzeci i podniosła broń do twarzy, nie zastanawiając się długo zwolniła cięciwę a strzała ze świstem wypuściła życie z kapitana wybijając mu prawe oko. Czwarty z ludzi wypuścił strzałę zwalniając bieg konia. Łuczysko broni centaurzycy pękło z suchym trzaskiem kiedy strzała je rozczepiła na dwoje. Łuk uratował twarz klaczy ale ona jednocześnie straciła broń. Wyrwała jednocześnie z pasa od juków lewą ręką oszczep a prawą dobyła puginału. Przez moment krótki jak mrugnięcie okiem od stali sztyletu odbiło się światło słońca oślepiając szarżującego na nią ophiryjczyka. Zdezorientowany żołnierz tnący jak popadnie na lewo i prawo krzyknął spadając z konia gdy oszczep trafił go nisko w podbrzusze, reszty dopełnił oszalały koń który pociągnął za sobą jeźdźca wcale nie zwalniając biegu, kiedy minął kamienie  człowiek już nie krzyczał. Trzech pozostałych rozjechało się na około skałek i zeskoczywszy z koni ukryło natychmiast za rozrzuconymi głazami. A'kaea właśnie złapała pierwszy wolny oddech, zlustrowała sytuację, trzech dobrze ukrytych wojowników i trzy wolno włóczące się konie. Podniosła z ziemi łuk iaramskiego zwiadowcy i sprawdziła jego naciąg. Może łuk nie był tak dobry jak jej ale okazał się być najlepszym wytworem ludzkich rąk jaki miała okazję trzymać w rękach w swoim życiu. Popatrzyła jeszcze raz na okolicę. W jej klanie zabijanie koni było barbarzyństwem i nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuścił by się takiego czynu. Centaurzyca podniosła broń do oka i zwolniła strzałę. Ukrytych żołnierzy i ją doszedł kwik trafionego konia. Nałożyła strzałę i po chwili drugi z ludzkich wierzchowców kopał w agonii kopytami. Trzeci koń nie podzielił losu poprzedników, konające konie spłoszyły go i szybko oddalił się w step. Żołnierze zaklęli na jedną nutę i zerwali się z mieczami w dłoni do ataku. A'kaea trafiła najbliższego z nich w nogę. Dwóch pozostałych ujrzawszy los kompana ukryło się ponownie za głazy. W jednej chwili klacz złapała Terensea pod ramiona i posadziła go sobie na grzbiet. Zagarnąwszy płynnym ruchem łuk i puginał pobiegła w step, aby dalej od prześladowców.



Gwiazdy migotały na niebie, wielki biało srebrny księżyc swoim sierpem roztaczał blask opieki nad białą magią i zsyłał swoją poświatę na ziemię kussycką. Wieczorny powiew wiatru bawił się płomieniami rozpalonego niedawno ogniska nd którym powoli obracała się pieczeń z antylopy Obi. A'kaea dźgnęła nożem mięso aby sprawdzić czy już doszło. Terense gimnastykował nadgarstki i oglądał blizny które pozostały po ranach na przegubach rąk. Od czasu starcia z ophiryjczykami upłynęły trzy tygodnie. Ostatnią strażnicę graniczną tego kraju minęli przedwczoraj i dostali się na ziemie niczyje, po których wędrowały jedynie dzikie zwierzęta i małe grupy koczowników nie kochające się ze strażą pustynną Ophiru. Trzask rozrywanego mięsa ocknął Terensa z zadumy. A'kaea podała mu całą nogę antylopy jescze skwierczącą gorącym tłuszczem.
- To dla ciebie. - odgarnęła swoim zwyczajem niesforny kosmyk hebanowo-czarnych włosów z czoła i uśmiechnęła się szeroko patrząc na mężczyznę. Oderwała również porcję dla siebie i przyłączyła się do tej radosnej uczty. Terense zatrzymał pożywienie w połowie drogi do ust i przyglądał się klaczy z zamyśleniem. Jej twarz wydawała mu się zabójczo piękna, migoczące blaski rzucane przez płomienie tańczyły w jej wesołych oczach i wplatały się we włosy nadając A'kaei dzikości i piękna zarazem. Gibkie ciało młodej dziewczyny, siła bijąca z jej postaci ... . Terense westchnął głęboko i potrząsnął głową.
- Ech żebyś ty nie była klaczką uczyniłbym cię królową Agańskiej ziemi. - pomyślał i poczuł jak krew napływa mu do twarzy. Szybko spuścił głowę i zajął się jedzeniem gdy tylko centaurzyca podniosła na niego oczy. A'kaea zauważyła spojrzenie towarzysza i przyjęła to zwyczajem centaurów za komplement, więc spuściła również wzrok ku ziemi. Reszta wieczoru upłynęła w milczeniu. Terense obudził się gdy tylko wstało słońce, szybko usiadł i spojrzał na legowisko A'kaei. Powygniatana trawa już się prostowała, a wokół dogasłego ogniska nigdzie nie widział śladów klaczy. Wstał na nogi i rozejrzał się dookoła. Nie opodal zauważył stojącą tyłem do obozu centaurzycę, więc ruszył ku niej. Zbliżył się powoli i stanął obok niej.
- Wcześnie wstałaś. Coś się stało? -
- Ciszej. Słyszysz? -
- Co? - spytał z niepokojem w głosie.
- Świerszcze. -



Światło poranka trzydziestego czwartego dnia podróży zalewało przełęcz "Żelaznych Palcy". Szli obok siebie nie spiesząc się. Ich nogi deptały ziemię Agańską. Terense szedł w nowym ubraniu godnym swojego statusu społecznego. Wczoraj trafili na kupiecką karawanę, gdzie handlarz za złotą bransoletę A'kaei sprzedał im godny przyodziewek i broń dla niego. Za resztę kupili wino dla nich oraz kościany grzebień i brązowe lusterko dla centaurzycy. Klacz była zachwycona gdy ujrzała swoje odbicie w jego powierzchni. Terense nigdy by nie przypuszczał że taka banalna rzecz może sprawić tyle radości jego towarzyszce, nie wiedział że dotychczas przeglądała się tylko w powierzchni wody i lustro z brązu jest dla niej zupełną nowością. Schodzili z gór po zachodniej stronie w dół, kiedy zauważyli osadę ludzką. Terense przyjrzał się jej uważnie i twarz rozpromieniała mu uśmiechem.
- To osada Pagi Asibara Tehikona. Znam go a on zna mnie gdyż bardzo często bywał w domu mego ojca. Chodźmy zatem, pomogą nam dostać się do Yaty. -
- Co to za ludzie? -
- Poddani mego ojca, Króla Ag. -
Ruszyli w dół zbocza równym krokiem i nie spiesząc się dotarli pomiędzy jurty. Pierwszą osobą którą zauważyli był starzec o twarzy tak pomarszczonej jak pomięty w garści pergamin. Siwe rzadkie włosy spływały mu na ramiona, a z gładko ogolonej twarzy zwisały mu siwe długie na kilka centymetrów wąsy, które każdy najsłabszy nawet powiew wiatru szarpał niczym żagle galery. Starzec dostrzegł ich i otworzył szeroko oczy i usta, stał tak przez chwilę po czym upadłszy na kolana uderzył czołem w ziemię.
- Chwała Elugosowi i wszystkim bogom że zachowali ciebie panie przy życiu. -
Terense przyklęknął na jednym kolanie, chwycił starca za ramiona i siłą podniusł z ziemi.
- Wstań Asibarze, twój wiek nie pozwala ci na pokładanie się na gołej ziemi. - mówiąc to postawił go na nogi. Stary miał łzy w oczach.
- Panie mówili że siepacze Ophiru cię dopadli i uprowadzili w nieznane. Myślałem znając ich łajdacze serca, że już nie żyjesz.-
- Żyję jak widzisz, chociaż już nie wiele brakowało mi do spełnienia się mojego żywota. Na szczęście dla mnie ta oto wielka wojowniczka centaurska uwolniła mnie z rąk gubernatora Harade. - Terense wskazał na A'kaea'e, która skorzystała z chwili spokoju i głaskała kozę po szyji nie zwracając uwagi na to co dzieje się wokoło. Paga Asibar podszedł o krok do przodu i pokłoniwszy się nisko przemówił do klaczki.
- Dzięki ci o wielka, po trzykroć dzięki że ocaliłaś naszego Króla. Niech bogowie cię dostrzegą. -
Centaurzyca popatrzyła na starca, uśmiechnęła się i nie przerywając głaskania kozy powiedziała.
- Chyba każdy by to zrobił na moim miejscu. Nic takiego. - tu wzruszyła ramionami. Asibar potrząsnął ze zdziwienia głową i chciał coś powiedzieć ale zamrugał tylko oczami i zwrócił się do Terense.
- Królu nie wypada abyś tak stał, wybacz że każe ci tu stać kiedy u mnie w jurcie synowa warzy strawę. Napewnoś zdrożony i głodny. Spraw mi tę łaskę i bądź wraz ze swoją przyboczną mym gościem. - Paga ukłonił się i szerokim gestem wskazał wejście do jurty. Terense dotknął ramienia A'kaei.
- Chodź, proszą nas w gości i nie wypada odmawiać. Sprawili byśmy mu straszną orazę gdybyśmy nie przyjęli gościny. -
A'kaea ruszyła za Królem, nie bardzo podobało jej się ciasne wejście do jurty, ale ciekawość wnętrza ludzkiego domu była silniejsza od obaw. Zanurzyli się w ciepły mrok ludzkiego domu. W słabej poświacie rzucanej przez ognisko zauważyła jeszcze dwie osoby, kobietę i mężczyznę siedzących przy ogniu. Kobieta mieszała w wielkim kotle drewnianą łyżką a mężczyzna ostrzył kindżał płynnymi ruchami lewej ręki zaciśniętej na osełce. Asibar wszedł za nimi do jurty i od drzwi krzyknął do dwojga ludzi.
- Aena daj posiłek dla Króla i jego wojowniczki, Otarze idź do starszych, niech tu przybędą aby oddać cześć Królowi. -
Terense zasiadł przy ognisku, obok centaurzyca ułożyła się na prawym boku kopytami od ogniska twarzą do Króla. Gdy tylko zajęła miejsce zmierzył wzrokiem młódkę która właśnie podawał miseczkę z kumysem gościowi i drugą taką samą jej. Terense uniósł naczynie do wysokości twarzy.
- Spokuj temu domostwu i zdrowie jego mieszkańców. - potem wychylił zawartość naczynia jednym łykiem. Centaurzuca obwąchała płyn w czarce i umoczyła usta. Asibar który zasiadł na przeciwko nich odpowiedział im na toast Króla. Kiedy odstawili naczynia Terense zapytał Pagę
- Asibarze, tytułujesz mnie królem. To znaczy że mój ojciec nie żyje? -
Tak Królu. Zabójca I'aramski pies zdołał zadać cios kindżałem nim został sam zabity przez straże. Twój ojciec zginął na miejscu. - Paga zmarszczył i tak już pomarszczone czoło. Terense popatrzył ze smutkiem w ognisko, a jego brwi zeszły się do środka czoła. Lekkie drżenie przebiegło po twarzy króla.
- Co się dzieje teraz w Yatcie? Kto tam władzę sprawuje? -
Paga popatrzył w twarz swojego króla i kiwając głową powiedział
- Teraz panie w stolicy bezkrólewie. Zarządza tam twoja siostra Karim, ale tak jak zawsze w takich wypadkach kilku awanturników próbuje dopatrzyć się nieszczęścia w rządach sprawowanych przez kobietę i żądają natychmiastowej decyzji kto ma wstąpić na tron. -
A'kaea zobaczyła reakcję króla i grymas bólu na twarzy, złapała go za rękę i ścisnęła lekko, ich oczy się spotkały.
- Cokolwiek by się działo pamiętaj Terense że uszedłeś śmierci z rąk gubernatora Harade i jego siepaczy, no i oczywiście nadal masz we mnie przyjaciółkę i najemnika. -
- Tak masz rację, wciąż żyję, mam najemniczkę i przyjaciółkę. Jedyne czego nie mam to pewności siebie. -
- Terense! Opamiętaj się. Znajdziemy innych którzy pójdą za tobą i razem damy radę załatwić tą banalną sprawę, czyli twój powrót na tron. -
Paga pokiwał głową - Tak, twoja wojowniczka królu ma rację, już teraz masz za sobą dwudziestu czterech jeźdźców i centaurzycę, Pani jesteśmy z tobą. - znów pokiwał głową. Terense popatrzył na pagę który nadal kiwał głową patrząc w ognisko i na A'kaeę wpatrującą się ze zmartwieniem w jego twarz. Ochłonął prawie natychmiast i potarł dłońmi twarz.
- A więc ruszamy jutro rano i niechaj Elugos nas prowadzi.-



Kilka dni później na czele tysiąca dwustu koczowników, Terense i A'kaea stanęli pod murami Yaty. Miasto na wieść o powrocie syna królewskiego otworzyło bramy. Kiedy młody król wkraczał do miasta na czele swojego wojska, lud rzucał w górę czapki i wiwatował głośno. W domu Królów przywitała gojego siostra Karim. Przekazanie władzy i ceremonia koronacyjna odbyła się jeszcze tego samego dnia. Z okazji powrotu do domu młody król Terense wydał ucztę i zaprosił na nią równierz swoją wybawicielkę i wszystkich pagów, którzy pociągnęli za nim pod Yatę. Takiej uczty Yata nie widziała od czasów wielkiego zwycięstwa Agańczyków nad I'aramską armią kalifa Alego Jafara Oramana. Stoły uginały się od jadła i napojów, muzyka kobziarzy przelewała się nad okrzyki na cześć młodego króla. A'kaea zasiadała, o ile można tak nazwać leżenie na końskim boku, przy stole na honorowym miejscu obok władcy, po jego lewej stronie. Terense nabrał nadziei i odsunął od siebie jak najdalej wizję zagrażającej armi I'aramy stojącej gdzieś w okolicach przełęczy "Ośli Przełyk". Centaurzyca śmiała się głośno i rozmawiała ze wszystkimi wokoło, zadziwiając ilością spożywanej pieczeni baraniej i pochłoniętego wina. Pod koniec przyjęcia gdy w sali biesiadnej pozostał król i kilku pagów, rozmowa przeszła na temat niecierpiący zwłoki, sprawa najazdu I'aramskiego na Ag paliła wszystkie umysły. Burza mózgów trwała do późnych godzin nocnych i temat nie został zamknięty. Król wstał od stołu i zwrócił się do A'kaei.
- Moja droga, chciałbym bardzo abyś spała dzisiaj w pobliżu mnie. Jesteś jedną z niewielu osób którym mogę wierzyć. -
Centaurzyca podniosła się natychmiast i ruszyła za Terense.
- Posłuchaj mnie królu. Ja wiem jak zażegnać niebezpieczeństwo najazdu. Proszę cię pozwól mi działać. -
Szli obok siebie korytarzem prowadzącym w stronę sal królewskich. Terense przystanął i zwrócił w jej kierunku twarz.
- Jak chcesz to zrobić? Muszę wiedzieć zanim na cokolwiek się zgodzę. Powiedz mi co chcesz zrobić? -
- Mam pomysł. Zapewne oklepany i banalny, ale ma szansę powodzenia, a jeżeli się uda to oszczędzisz życia wielu swoich jeźdźców. Proszę pozwól. -
- Chcę wiedzieć co zamierzasz? Wtedy ocenię czy mogę ci pozwolić na działanie i czy jestem w stanie ci pomóc. -
- Dostanę się do obozu I'aramczyków i porwę kalifa Alego, ty w zamian za niego nie weźmiesz okupu tylko zarządasz odwrotu jego wojska. Przecież sami mówiliście że jest ich po trzech na jednego waszego wojownika. -
- Wybacz, ale to szaleństwo. Nie mogę się zgodzić, jesteś dla mnie bezcenna i ja jestem twoim dłużnikiem. Ta wypraw to samobójstwo. -
- Królu ja byłam w swoim klanie córką wodza i łowcą. Znam się na ... . -
- Dość! Nie zgadzam się i jest to moje ostatnie słowo. -
A'kaea patrzyła przez chwilę za Terense bijąc się z własnymi myślami, ale po chwili ruszyła za nim. Leżała u nóg jego łoża z bronią pod ręką, czuwała wsłuchując się w ciemność. Kiedy usłyszałą równy oddech Terense, podniosła się z posadzki powoli, ostrożnie stawiając kopyta aby nie chałasować, wymknęła się z sali sypialnej króla. Za dzrwiami czuwało dwóch młodych wartowników. Żołnierze nie zwrócili zbytniej uwagi na przyjaciółkę króla i mogła spokojnie dostać się do drzwi wejściowych domu królów. Tu czterech wartowników zatrzymało ją i kazało podać powód nocnego wyjścia z budynku. A'kaea była przygotowana na taką ewentualność. Bez słowa sięgnęła do juków i wydobyła stamtąd garstkę czarnego pyłu pochodzącego z drzewa Yaragu. Proszek był straszliwie silny i działał z szybkością ciosu mieczem. Centaurzyca sypnęła proszkiem w oczy zaskoczonych wartowników którzy natychmiast popadali na posadzkę. A'kaea sprawdziła czy wszyscy mocnośpią i któryś z nich nie obudzi się przed świtem. Oględziny uśpionych żołnierzy uspokiły jej obawy. Wymknęła się z domu królów i skierowała się ku miejskiej bramie. Kiedy dotarła do murów otaczających miasto, nagle zorientowała się że zużyła cały proszek z kory Yaragu na wartowników wewnątrz domu królewskiego i nie zostało już go ani trochę. Zmarszczyła brwi i zastanawiała się przez chwilę nad sposobem wydostania się z miasta. Nagle przypomniała sobie słowa Terense i spojrzała na przegub swojej prawej dłoni. Złoto słabość wszystkich ludzi. W ciemnościach od złotej bransolety odbiło się słabe światło. Centaurzyca uśmiechnęła się do siebie, zdjęła z przegubu klejnot i ruszyła przed siebie.






Skoro świt stanęła na nogi i zebrawszy swój ekwipunek ruszyła w drogę w dół przełęczy "Ośli Przełyk". A'kaea rozglądała się czujnie wokoło idąc w dół zbocza. Kidy minęła mniej więcej godzina marszu, zauważyła człowieka poganiającego kilka kóz. Zatrzymała się i czekała aż podejdzie do niej. Człowiek w sanadały itunikę ze skóry baraniej, zbliżył się do niej i zatrzymał o kilka zaledwie kroków. Centaurzyca podeszła do mężczyzny i powitała go pierwsza.
- Witaj pasterzu. Niechaj bogowie strzegą ciebie i twojego stada.-
Człowiek rozdziawił ze zdziwienia usta i odbąknął
- Witaj. -
-Powiedz mi, czy nie widziałeś może tu gdzieś w okolicy I'aramczyka?-
- Tak pani. Wadziłem i to całen obóz. Ot tam.-
pastuch wskazał krzywym brudnym paluchem ponad skałami. Centaurzyca popatrzyła we wskazanym kierunku.
- A siła ich duża?-
- Oj, oj pani. Tylu chłopa ja w życiu nie widział. Ani mi jak ich policzyć, ale siła ich.-
- Dziękuję. Bogowie niechaj będą z tobą! -
A'kaea wspięła się na skały i ruszyła we wskazanym kierunku przez pasterza. Po kilku godzinach marszu po górach dotarła do urwiska, położyła swoje ciało na jego skraju i spojrzała w dół. Widok z tego miejsca otwierał się na wielką półpustynną równinę. Na niej dostrzegła kilkadziesiąt kolorowych namiotów. Obóz kalifa Alego. Centaurzyca obejrzała dokładnie rozłożenie obozu i umiejscowienie posterunków strażniczych. Wszystko co zobaczyła dokładnie sobie zapamiętała. Ułożyła się wygodniej na skalnej pułce i czekała nocy. Noc to pora na jej działanie. Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodniej parti gór, A'kaea ruszyła wolno naprzód. Wkrótce udało jej się zejść w dolinę nie zwracając niczyjej uwagi. Ostrożnie zbliżyła się do obozu pod wiatr, aby konie które zauważyła za dnia nie wyczuły jej obecności i nie zdradziły jej. Po chwili dostrzegłą mężczyznę odzianego w kolczugę wspartego na włóczni. Nie wyglądał na czujnego, odległość od Agańskich sił czyniła I'aramczyków ospalszymi, poczucie bezkarności osłabiało ich czujność. A'kaea zlustrował teren wokoło wartownika, był sam. Ruszyła ostrożnie do niego, starając się nie hałasować kopytami stawiała każdy krok tak jakby szła po tłuczonym szkle. Wkrótce odległość od mężczyzny nie przekraczała kilku kroków. I'aramczyk nagle jakby coś wyczuł, drgnął i odwrócił się gwałtownie, centaurzyca skoczyła do przodu i ciosem przednich kopyt wepchnęła z powrotem w usta okrzyk wartownika. Kości zachrzęściły i z twarzy człowieka popłynęła krew. Centaurzyca nie pozwoliła upaść ciału, podtrzymała je i ostrożnie aby nie hałasować ułożyła je obok w trawie. Rozejrzała się szybko i ruszyła powoli naprzód. Kiedy zbliżyła się do kręgu jasności rzucanego przez ognisko palące się przed jednym z namiotów, stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Nie rozumiała języka którym posługiwali się mężczyźni siedzący przy ogniu. Zdawała sobie sprawę iż byli to wartownicy z pobliskich posterunków. Okrążyła powoli namiot od tyłu i skierowała się tam gdzie w świetle słońca zauwarzyła duży namiot z chorągwiami. U jego wejścia spał młody chłopak pilnując wejścia do namiotu. A'kaea dobyła puginału i zamierzyła się do ciosu, jednak po chwili zmieniła zdanie i przerzuciwszy broń w ręku zadała cios rękojeścią tuż za uchem. Chłopak jęknął i znieruchomiał, centaurzyca zajrzała ostrożnie do  wnętrza namiotu. W środku było ciemno i cicho jedyny dźwięk jaki dobiegał ze środka to chrapanie człowieka. Wemknęła się po cichu i zbliżyła do łoża. W idealnej prawie ciemności zauważyła ludzką głowę pokrytą lekko siwiejącymi włosami. Dostosował swój wzrok jeszcze bardziej do ciemności i przyjżała się śpiącemu. Na palcach lewej ręki miał trzy pierścieni, ten znak upewnił A'kaeę że ma przed sobą kalifa. Szybko przystwiła broń do szyji śpiącego i potrząsnęła go za ramię. Kalif obudził się natychmiast i otworzył usta, lecz zimny dotyk stali na gardle powstrzymał go od jakiej kolwiek reakcji. Centaurzyca wyjęła z juku szmatę z mocnego białego płutna i po pogrożeniu punginałem zakneblowała kalifa kilkoma wprawnymi ruchami. Następnie jednym szarpnięciem, po którym człowiek cicho jęknął, związała go linką. Sprawdziła jeszcze wiązania i zarzuciła sobie jeńca na grzbiet. Podeszła do wyjścia i ostrożnie wyjżała na zewnątrz. Po upewnieniu się że nikt w okolicy nie mógł jej zobaczyć wyśliznęła się z namiotu i ruszyła w przeciwną stronę niż tu przyszła. Po przejściu kilku kroków usłyszała że ktoś krzyknął. Zatrzymała się i zauwarzyła jak w jej stronę biegnie trzech uzbrojonych żołnierzy. Nie czekała ani chwili dłużej, korzystając z momentu zaskoczenia ruszyła na wartowników cwałem. Zaskoczeni ludzie rozpierzchli się na boki, a centaurzyca przemknęła pomiędzy nimi jak strzała. Nie zatrzymała się ani na chwilę. Wartownika który zastąpił jej drogę z nastawioną na sztorc włócznią zastrzeliła z łuku nie zwalniając nawet na moment. Po chwili gnała drogą prowadzącą u podnuża gór w stronę przejścia górskiego prowadzącego przez "Ośli Przełyk". Kiedy oddaliła się na kilkaset kroków od obozu usłyszała odgłosy pościgu. Biegła cały czas niezmienając tempa nawet gdy drogę zaczynały zagradzać głazy i kamienie. Po kilkunastu minutach zgubiła pościg, ludzie niewiele widzieli po ciemku i nie mogli pozwolić sobie na karkołomny galop nocny. Zwolniła, poprawiła sobie człowieka leżącego na plecach i już bez wariackiego cwału ruszyła naprzód. Wiedziała że na odpoczynek może pozwolić sobie dopiero po drugiej stronie przełęczy.



Kiedy zbladły gwiazdy A'kaea była już po drugiej stronie gór i oddalała si/e cwałem w stronę północy, ku Yatcie. Jeniec już dawno stracił przytomność i wisiał bezwładnie na jej grzbiecie. Centaurzyca zwolniła biegu i obejrzała się za siebie, nadal nie było widać śladów pościgu. Zatrzymała się na chwilę aby złapać oddech i położyła na ziemię człowieka. Odkneblowała jeńca i przytknęła do jego ust bukłak z wodą. Mężczyzna otworzył oczy i pociągnął łyk wody, zakasłał i i potrząsając głową zrzucił z brody kropelki. Centaurzyca podniosła mu głowę aby się nie udławił.
- Czemu jesteście tacy zachłanni na dobro innych? - zapytała kalifa.  Jeniec popatrzył na klacz i zagadał coś w niezrozumiałym języku. - Ach, to dla tego że się nierozumiecie. Ludzkie języki są różne od siebie jak dwuch ludzi, a język centaurów jest jednakowy we wszystkich klanach i różni się od siebie niewiele. - pomyślała. Podniosła głowę i rozejrzała się po okolicy. Cisza i spokój, słońce zaczynało przygrzewać i robiło sie jasno. Step był pusty, jeżeli nie liczyć stada dzikich koni pasącego się w pobliżu. Po godzinnym wypoczynku A'kaea podniosła z ziemi kalifa i ruszyła dalej. Jeżeli chciała uniknąć pościgu, musiała się sprężać. Ruszyła dalej spiesznym kłusem. Człowiek podskakiwał na jej grzbiecie w rytm każdego kroku. Powoli z każdym przebytym metrem oddalali się od przełęczy i wrogiego obozu. Gdy już wydawałoby się że nic i nikt ich nie doścignie, usłyszała łomotanie ziemi pod swoimi kopytami. Zwolniła tępa i obejrzała się za siebie aby ustalić źródło hałasu. Zmróżywszy oczy lustrowała teren który przebyła w nocy i nad ranem. Nagle w odległości kilkuset metrów zauważyła czwórkę koni galopujących zgodnie w jednym rzędzie, tuż za końmi posówał się dziwny wóz z podniesionymi burtami i błyskającymi ostrzami przy kołach. Na wozie można było zauważyć trzech mężczyzn, juz z tej odległości dostrzegła że byli uzbrojeni w oszczepy i łuki. Pojazd zbliżał się z dużą szybkością w jej kierunku wyją kosami doczepionymi do kół. Tumany kurzu wzbite w górę,układał się w fantastyczne obłoki i powoli rozwiewały się na wietrze. Turkot kół i świst tnących powietrze zamocowanych do nich ostrzy ocknął centaurzycę ze zdziwienia. Zawróciła i ruszyła cwałem naprzód. Biegnąc rozglądała się w około w poszukiwaniu dogodnego miejsca na obronę. Step był równy niczym stół i nic na nim nie mogło dać osłony przed strzałami. A'kaea obejrzała się przez ramię aby ustalić taktykę jadących rydwanem. Żadnej finezji, po prostu ostro do przodu. Jeniec na grzbiecie jęczał głośno, lecz nie mogła zwolnić teraz choćby na chwilę. Rydwan zdawało by się nie zbliżał się do niej ani trochę, lecz cztery konie gnające razem nie odczówały takiego wysiłku jak ona niosąca na plecach otyłego mężczyznę. Bieg stawał się z każdą chwilą coraz cięższy i powolniejszy, rydwan powoli ale bez ustanku skracał dystans dzielący go od centaurzycy. Klacz wyjęła z juku diadem i nacisnęła go na głowę jednym wprawnym ruchem. Powoli zaczęła zwalniać tak aby rydwan zaczął ją doganiać, a gdy dzieliła ich odległość nie większa niż dwieście łokci, zawróciła i kreśląc ogniste znaki w powietrzu lewą ręką ruszyła na rydwan. Żołnierze w wozie podnieśli łuki i nałożyli strzały na cięciwy. Centaurzuca stanęła w miejscu, skoncentrowała się na głowach końskich i rzuciła czar. W ułamek sekundy potem przed końskimi pyskami wykwitły fajerwerki ognia, błyskając i gwiżdżąc tak przeraźliwie że nawet żołnierze stracili w pierwszej chwili orientację. Rydwan otoczyła chmura dymu. A'kaea skoczyła w bok aby niedać się stratować ośloepionym koniom. Zrzuciła bezceremonialnie   na ziemię kalifa i dobyła łuku i strzał. Trzymając strzałę w jednej ręce a łuk w drugiej zainwokowała zaklęcie ściągające energię magiczną z planów demonicznych. Gdy strzała zaczęła się jarzyć zielonkawym światłem, napięła łuk i wystrzeliła w stronę zawracającego rydwanu. Strzała zakreśliła w powietrzy świetlistą smugą drogę i uderzyła w burtę wozu, dosłownie ułamek sekundy później rydwan wyleciał z hukiem w powietrze. Koła pojedyńczo każde w swoją stronę poturlały się po stepie. Oszalałe konie rżąc przeraźliwie i wierzgając na wszystkie strony szalały po trawie. Jeden z mężczyzn powążących wozem leżał o kilka łokci od A'kaei. Centaurzyca popatrzyła na dzieło zniszczenia, na człowieka leżącego prawie u jej stóp i zdawało jej się że mężczyzna się poruszył. Podeszła dwa kroki do przodu i .uważnie przyjżała się leżącemu, teraz już nie miała wątpliwości ten miał akurat trochę szczęścia i przeżył jej atak. Zdecydowanie podeszła do niego i bacznie zbadała ciało. Nie był ciężko ranny. Jedyna rana jaką udało jej się znaleźć na ciele to rozcięta i zasiniaczona głowa.
- No, nie wiele ci brakowało. Masz szczęście że żyjesz. - powiedziała do dochodzącego do siebie młodzieńca. Żołnierz powoli otwierał oczy, cicho jęcząc. A'kaea podała mu bukłak z wodą i pomogła się napić. Płyn pociekł rannemu po brodzie i policzkach, popatrzył na centaurzycę i powiedział.
- Eheki, eheki anoe.-
Poczym położył się na trawie z powrotem. Centaurzyca opatrzyła mu głowę i otarła krew z twarzy i szyji. Potem uśmierzyła ból zaklęciem i podniosła się z ziemi. Rozejrzała się uważnie po ziemi, z dwuch pozostałych ludzi nie było co zbierać. Po ziemi walały się okrwawione szmaty i pogięty lub połamany rynsztunek. A'kaea wróciła po kalifa który już zdążył usiąść i nerwowo rozglądał się zdezorientowany szybkością akcji. Kiedy centaurzyca zbliżyła się do niego przemówił.
-Ty klacz, ja kalif bogaty człowiek, ja płacić ty mnie puścić. Ja dać duże złoto, bardzo duże. Klacz mnie puścić. -
- Pogadałeś? To wstawaj, bo będziesz musiał  iść spacerkiem.- uśmiechnęła się do siebie, złoto było czymś za co ludzie załatwiali wszystkie sprawy. Nawet sprawy wagi państwowej decydujące o życiu wielu ludzi można było kupić właśnie za złoto. Wyjęła z juku złotą bransoletę, ostatnią jaka jej została i pokazała kalifowi, po czym płynnym pełnym wdzięku i lekkości ruchem rzuciła ją precz daleko od siebie. Kalif otworzył szeroko oczy i odprowadził klejnot wzrokiem aż zniknął w wysokiej stepowej trawie.
- Teraz rozumiesz człowieku. Złoto możesz zostawić sobie, możesz je nawet zjeść jeżeli tylko masz na to ochotę.- pokazała ręką kierunek i dodała - Idziemy. -
Jeniec zrozumiał i bez słowa ruszył naprzód ze zwieszoną głową. A'kaea podniosła z iemi leżącego żołnierza i ostrożnie posadziła go sobie na grzbiecie, sprawdzając uprzednio czy nie ma jakiegoś niebezpiecznego przedmiotu. Po chwili ruszyli dalej.



Po trzech dniach w dali zauważyła miasto Yata, pozostało zaledwie godzina do dotarcia do celu. Centaurzyca szła spokojnie za dwojgiem ludzi, patrzyła to na nich to na otaczający ją step. Zauważyła że od pewnego czasu ludzie porozumiewają się przyciszonym głosem. Od czasu kiedy żołnierz stanął na nogi, kalif poświęcał mu każdą możliwą chwilę na rozmowę. A'kaea nie znała języka I'aramskiego, ale instynkt podpowiadał jej że kalif knuje jakiś wredny spisek. Zaczęła coraz częściej i uważniej mu się przypatrywać. Kiedy pozostało około pół godziny do miasta, kalif schylił się do ziemi, podniósł kamień wielkości pięści i z pół obrotu cisnął nim w centaurzycę. Pocisk był celny i nim klacz zdążyła zareagować, kamień ugodził ją w głowę. A'kaea zachwiała się przez moment gdy krew z pomiędzy włosów polała się jej na oczy. Kalif nie czekając ani chwili skoczył ku niej i wyszarpnął puginał z za pasa podtzrymującego juki A'kaei. Zamierzył się do ciosu w piersi, lecz właśnie w tym momencie centaurzyca stanęła na tylnych nogach i cios trafił w pustkę. Ręka zwinięta w pięść trafił kalifa w szczękę pozbawiając go czucia. I'aramczyk padł na plecy i gulgocząc coś niezrozumiale wypluwał zęby. A'kaea odwróciła się szybko w stronę drugiego mężczyzny i popatrzyła wojowniczo. I'aramski żołnierz jednak całe to zajście spokojnie przeczekał, podszedł do leżącego kalifa, wyjął z jego ręki puginał i podał go rękojeścią A'kaei. Centaurzyca podejrzliwie patrząc na niego wzięła broń. Mężczyzna odsunął się od niej i pokłonił, dotykając otwartą ręką czoła. Wzruszyła ramionami i podniosła z ziemi nie przytomnego, zarzuciła go sobie na grzbiet i ruszyła w kierunku miasta, za nią ruszył żołnierz.



- Powinienem był to przewidzieć że nie usłuchasz ani prośby, ani rozkazu. - Terense kręcił z rezygnacją głową. Centaurzyca uśmiechała się szczerze do niego. Król był zmartwiony i szczęśliwy za razem. - Jak to możliwe? Nic ci się nawet nie stało i nikt cię nie dopadł? W obozie I'aramskim żaden wartownik cię nie zauważył? -
-Przecież mówiłam ci mój królu że jestem łowcą i zaklinaczem. Mam swoje sposoby na takie okazje. Chciałam aby twoja ziemia uniknęła wojny z I'aramczykami i chyba mi to się udało.- A'kaea poprawiła kosmyk włosów który osunął się jej na czoło. Terense popatrzył na nią i w jednej chwili wróciły do niego obrazy z tego czasu kiedy byli razem i uciekali przed siepaczami Ophiru. Chwila zamyślenia prysnęła jak mydlana bańka. Centaurzyca zaśmiała się głośno a potem wychyliła do dna swoją czarkę wina. Terense poszedł w jej ślady, odstawił pusty puchar, który ntychmiast został napełniony przez niewolnika i popatrzył na A'kaee bawiącą się kościaną branzoletką.
- Dziękuję ci za to coś uczyniła. Zawsze gdy tylko trafisz w te okolice masz u mnie gościnę. Może byś jednak została u mnie. Będziesz tu miała dobrze, a pozatym gdzie pójdziesz? Twój klan gdy cię zobaczy natychmiast cię ukamienuje. Ophir tylko czeka abyś pojawiła się na jego ziemiach. Po za tym w innych krajach ludzie nie są tak nastawieni do waszej rasy jak tu w ziemi Agańskiej.-
-Wiesz królu, ja po prostu kocham wolność, dzikie otwarte stepy i pęd powietrza na twarzy. Uwielbiam zapach trawy i głos cykad. A do tego jeszcze strasznie lubię podróżować. To jest właśnie ta przyczyna dla której chcę ruszyć dalej. -
Terense zmarszczył brwi i posmutniał na twarzy.
- Do kąd się udasz?-
-Nie wiem jeszcze. Może do sławnego miasta tytańskiego Kafsydu. Może do Jarba, obejrzeć największy z cudów tego świata, posąg co ma 300 łokci wysokości. Ale chyba jednak ruszę na stepy, muszę zaznać trochę nieskrępowanej wolności. Nie martw się napewno wrócę. -
Centaurzyca wypiła duszkiem kolejny pucharek wina i zapatrzyła się w jego dno. Król westchnął głęboko i skwitował.
-Jak zwykle jesteś uparta.-

Ja Eliot


Każdy ma swój piękny dzień w życiu. Dla mnie ten jest najpiękniejszy. Krwawy kaszel, słyszę ryk  bestii którą tu sam przyzwałem, słyszę głos przepełniony goryczą i zdziwieniem mówiący "nie żyjesz Eliot", głos który tak dobrze znam. Ciepło rozlewające się po piersiach, ciepło mojej własnej krwi. Ostatni obraz zrozumiały dla konającego umysłu, centaurzyca z łukiem w którym jeszcze drży cięciwa. Gorący ból w szyi ustaje i stercząca z niej strzała z obsydianowym ostrzem już nie przeszkadza tak bardzo. Oni mnie się bali! Ha, ja jestem Eliot, ten co posiadł wiedzę, wyrwał bogom tajemnicę życia i śmierci, władzy nad ogniem i powietrzem. Jedna chwila potęgi, jedna chwila upojenia i uczucia które jest warte nawet ceny najwyższej. Tyle czasu czekałem na ten moment aż wreszcie w godzinie ostatniej, ale za to jak słodkiej mam to w ręku, Potęga. Ciepłe kanciaste ale jak miłe w dotyku puzdro kryjące klejnot. Coś o co zabijali się wszyscy czarodzieje mam ja! Ja nikt więcej tylko ja. JA! ELIOT! Ktoś krzyczy? To moje imię. Ktoś? To ona. Za późno ja mam klejnot. Ból. Krwawe plamy przed oczami a za nimi... .
- Eliot, ty sukinsynu. Patrz durniu. -
Wyciągnięta w górę ręka centaurzycy A'kaei i w niej ... . Nie! Ale to nie... . Przecież ja mam ... . Umierające ręce próbują otworzyć puzdro. Trzask zamka. Powoli, jak bardzo powoli otwiera się to wieczko. W środku palce w których nie ma już życia trafiają na pustkę. Ona ukradła moją potęgę! Oczy zaczynają zachodzić mgłą. Ból potęguje uczucie pustki. Ciało traci władzę i osuwa się na kolana, potem na twarz. Ziemia i matka i bogini, pije moją krew. Umieram a ona ma mój ... .

Półmrok panujący w komnacie rozganiały blaski płonących lamp oliwnych. Szum głosów dźwięk lejącego się wina i brzęk srebrnej zastawy. Głos mędrca wychwalał moce Elugosa, a ponad nim dało się słyszeć pieśń pochwalną na cześć króla w wykonaniu niezbyt już trzeźwego barda. Dzień ten był dniem szczególnym, król miał gościa z którym przybyła kompania, a raczej banda awanturników. Gościem tym była sławna w Agańskiej ziemi, jego wybawczyni z rąk Ophiryjskich siepaczy, centaurzyca o imieniu A'kaea. Zasiadała zaraz obok niego po prawej stronie. W lewym rogu wysokiego stołu miejsce zajmował mistrz magi, czarodziej Eliot. Reszta grupy zajęła lewe skrzydło i trzymała się razem, byli to śnieżny elf, barbarzyńca i kapłan z dalekich gór północnych, Brzemienna tytanka o twarzy jakby wyciosanej z kamienia i satyr, prawdziwy dziwkarz i opój, sławny wśród swoich Ohmar "Grubasek". Ostatnią ale nie bez znaczenia dla A'kaei postacią był centaur o imieniu Een'u, syn wodza klanu Czarnych Ogonów, który został wygnany od swoich za zbrodnię o której sam nie chciał mówić. Dobrane towarzystwo miłujące się w smaku przygody i wina.  Uczta trwała już od kilku godzin i goście zaspokoiwszy głód raczyli się winem i opowieściami. Wszyscy wokoło bawili się pysznie, jedyną osobą w towarzystwie która nie piła i nie rozmawiała był władca kraju Ag, król Terense. Zdawało by się że na coś czeka i w zamyśleniu bawi się jataganem. Czas mijał a król siedział nie zmieniając pozycji wpatrywał się w pusty półmisek stojący przed nim na stole. Nawet goście których sam był zaprosił na tą ucztę byli jakby nie obecni. Szum komnaty dochodził do niego jakby przez grubą kotarę. Król czekał. Prawdziwa sielanka skończyła się wraz z głośnym skrzypieniem otwieranych podwoi. Głosy ucichły jak cięte szablą i wszystkie oczy zwróciły się w stronę drzwi. Kobieta. Piękna, czarnowłosa o smukłych palcach i delikatnych rysach twarzy, prawie dziecko a jednak powabna, delikatna i zmysłowa. Proste ubranie skrojone z lnianego farbowanego na szaro płótna nie kryło dokładnie kształtów ciała, których nie powstydziła by się żadna kobieta. Na piersiach wisiał srebrny medalion w kształcie otwartej księgi. Kapłanka Moisy, Bogini Mądrości i Wiedzy. Powoli krok za krokiem prowadzona wzrokiem wszystkich obecnych w sali dziewczyna zbliżała sie w stronę wysokiego stołu. Z jej twarzy biła duma i smutek. Stanęła przed królem który wpatrywał się w nią jak w obraz boski. Powoli podniosła głowę i otworzyła usta, lecz głos uwiązł jej w gardle. Nabrała powietrza i już bez wahania pokłoniwszy się przed majestatem pozdrowiła króla.
- Witaj o Królu, niech Moisa obdarzy ciebie mądrością we wszystkich twoich poczynaniach i wszyscy bogowie światła cię wspierają. Panie przysyła mnie Najwyższa Świątyni Moisy. Przesyła ci pozdrowienia i rzecz o którą prosiłeś Królu. -
Król Terense skinął głową. Dziewczyna po chwili milczenia dodała.
- Wedle naszego prawa zakonnego Panie możesz dostać to tylko wraz z moim życiem. -
Władca zacisnął dłonie na sztylecie który cały czas trzymał. Po ostrzu pociekła kropla krwi, a przez jego twarz przebiegł cień. Król po chwili wahania skinął na żołnierza stojącego pod ścianą. Wojownik ruszył w kierunku kapłanki dobywając szabli. W żyłach A'kaei zagrała krew łowcy i jednym skokiem zastąpiła drogę siepaczowi. - Nie ruszaj jej ty draniu bo ci łeb zamienię w kupę drgającego gówna!-
- Z drogi w imieniu króla! - Wrzasnął zatrzymany. Centaurzyca wydobyła puginał i uniosła go w górę gotując się do starcia. Głos dowódcy straży był stanowczy. - Stać! Jesteś w obliczu króla! -
- Pieprzyć to! Nie zbliżaj się bo ... . - Centaurzyca nie dokończyła kwestii gdyż usłyszała łamiącym się głos kapłanki Moisy.
- To zbyteczne mój Panie, nie potrzeba więcej ofiar. Niechaj tą i wszystkie inne twoje decyzje oświeca mądrość mojej Pani. -
W ręce kapłanki pojawił się wyrwany z pomiędzy fałdów szaty sztylet, mały i śmieszny, a jednak wystarczająco ostry. Dziewczyna padła na plecy z jej piersi wystawała rękojeść a szata zabarwiła się purpurą. Ktoś krzyknął "Bogowie" i zapadła nagle idealna cisza. W sali dało się wyczuć jakąś dziwną siłę a światło jakby stało się słabsze. Krew mieszała się z rozlanym winem a po martwej twarzy z kącika oka płynęła łza. Kiedy spadła na ziemię wydawało się że jej dźwięk był podobny łomotowi padającego głazu. Twarz króla ściągnął grymas bólu. Wojownik wyjął z zimnej martwej dłoni puzderko i przyklęknąwszy na jednym kolanie podał je królowi. Ktoś zgiął się wpół i głośno zwracał posiłek. Przewrócony taboret potoczył się pod ścianę. Człowiek, mężczyzna w średnim wieku rzucił się przez stół i pochylił nad ciałem. Podniósł głowę i krzyknął. - Ona nie żyje, słyszycie? Ona nie żyje ... ! -
Mędrzec patrzył niewidzącymi oczami i modlił się głośno do Elugosa. Pijany bard zaklął i jednym ruchem wychylił kielich wina, po czym rzucił go na ziemię i wycedził półprzytomnym głosem
- Pieprzyć to kurwa, pieprzyć! - .
Jakaś kobieta głośno i przeciągle krzyczała wysokim prawie piskliwym głosem. Król wstał i ruszył do wyjścia nie oglądając się za siebie.


- Muszę się natychmiast widzieć z królem! Puszczaj mnie ty dupku! - w głosie A'kaei dało się słyszeć zniecierpliwienie i wściekłość. Strażnik położył dłoń na rękojeści szabli.
- Niewolno. Król zakazał wpuszczać kogokolwiek. -
- Muszę się z nim widzieć! I to już, natychmiast. Zejdź mi z drogi! -
Wartownik był stanowczy i obowiązkowy.
- Nie wolno. Król zakazał wpuszczać kogokolwiek. -
- Powiedz to komu innemu. -
Cios w żołądek zgiął żołnierza który z bólu wytrzeszczył oczy i oparł się czołem o posadzkę, próbując otwartymi szeroko ustami złapać powietrze. Centaurzyca przeszła ponad znokautowanym, pchnęła drzwi i wtargnęła do komnat królewskich niczym taran druzgocący bramę. Hałas otwieranych gwałtownie drzwi odwrócił uwagę Terense od pudełka. W drzwiach bijąc się ogonem po bokach stanęła centaurzyca, wyciągnęła w jego kierunku palec i zmarszczyła gniewnie brwi.
- Słuchaj! Co tu się dzieje na wszystkie demony!?! Chcę wiedzieć, choćbym miała zginąć, chcę wiedzieć! -
Król wyrwany z bolesnej zadumy, wyprostował się i powrócił mu majestat. Powoli stanowczym, władczym tonem odpowiedział. - Tak musiało się stać. -
A'kaea wstrząsnęła gniewnie głową, kosmyk granatowoczarnych włosów który opadł na czoło odgarnęła krótkim nerwowym ruchem. - Co było takiego ważnego? Ważniejszego od młodego życia, Co takiego królu? -
- Nie chciałem tej śmierci. Przyznaję, nie przewidziałem, nie znałem obyczaju zakonu Moisy. Lecz król nie może łamać danego słowa, a ja dałem słowo. Mój kraj musi spłacić dług wdzięczności. Jedno życie więcej w zamian za setki uratowanych wcześniej. -
- Ale gówno! Kto żąda życia za życie, chyba związałeś się z samym Bezimiennym, bogiem ciemności. Innego takiego łajdaka nie znam i bogowie mi świadkiem że tego już bym rozerwała na sztuki gdyby tylko tu się znalazł. Kto to jest? Czemu taka cena? - A'kaea zacisnęła pięści aż zbielały jej knykcie, dało się słyszeć trzeszczenie kości.
- Posłuchaj...Ten człowiek, niezależnie od twojej opinii o nim jest potężnym czarodziejem, stojącym razem z nami po stronie światła. Kiedyś uratował od Ciemności tysiące agańczyków, przeważnie kobiety i dzieci. Jako król oddaję mu teraz to o co poprosił. Jako król, nie jako człowiek wolny. Gdybym wiedział że moja obietnica skaże kogoś na śmierć... nigdy bym jej nie złożył.- Raptownie odwrócił się do okna. Popatrzył w zadumie na miasto. Ukrył twarz w dłoniach, po chwili westchnął ciężko. Centaurzyca sięgnęła ręką ku twarzy aby poprawić niesforny kosmyk, lecz zrezygnowała i podeszła do władcy. Położyła mu rękę na ramieniu i lekko zacisnęła palce.
- Kiedy zobaczyłam ciebie po raz pierwszy nie wiedziałam dlaczego ci pomogłam. Teraz chyba rozumiem. Od tamtego czasu nauczyłam się waszego języka i waszych zwyczajów. Dziś już umiem dzielić ludzi, i ten czarodziej jest dla mnie nadal kimś mało wartym życia. Jednak przez naszą ... naszą przyjaźń, jestem z tobą, jak zawsze. Wtedy wyrwałam z kamienia i twojego ciała gwoździe, teraz także muszę wyjąć z ciebie drzazgę i to chyba bardziej bolesną. Chcę ci pomóc, mimo wszystko chcę. - puściła ramię króla i cofnęła się o krok. - I bądź do jasnej cholery królem, a nie dupkiem! Rozkazuj mój władco. -
Terense zatkało. W mgnieniu oka opanował się jednak, i wrócił do postawy i obowiązków.
- Potrzebuję drużyny, która podejmie się przewiezienia tego klejnotu na północ Ag, do zamku Tanszai gdzie mieszka mistrz Iarsah, któremu obiecałem ten przedmiot. Zawieziesz go? -
- Rzekłeś. Ale jeżeli ten człowiek okaże sie być łajdakiem, przywiozę ci jego głowę. - A'kaea położyła dłoń na rękojeści puginału. - Jeżeli z kolei ty miałeś rację królu, przeproszę go i będę błagać o wybaczenie. Pojadę, niech Ethe ma ciebie w opiece i błogosławi twoim gruntom. -

Step rozciągał się jak okiem sięgnąć. Słońce wstawało i zaczynało się robić jasno. A'kaea prowadziła grupę, rozglądając się czujnie w około. Stepy Agańskie nie należały do ziem całkowicie bezpiecznych. Kręcili się tu rabusie, zapuszczały w swoich wiecznych rajdach sadystyczne harpie i nie brak było również drapieżników. Oddział posuwał się naprzód i oddalał powoli od bram Yaty, którą opuścili jeszcze przed trzema dniami. Do znanej już nam grupy śmiałków dołączył wyróżniony przez swojego pagę wieśniak, który miał zostać żołnierzem. Jego silna, barczysta sylwetka mogła wzbudzić podziw niejednego wojownika. Był wysoki, silny a z jego niebieskich niczym letnie niebo oczu błyskała inteligencja. Był uzbrojony w drewnianą tarczę i olbrzymich rozmiarów topór, który każdemu normalnemu człowiekowi służyłby za broń dwuręczną. Tytanka Tynida szła niosąc na ramieniu młot wojenny po swoim zabitym w nierównej walce niedoszłym mężu i sapała przy każdym kroku. Ciążą była już bliska rozwiązaniu i każda normalna kobieta przesiadywała by ten okres w domu wśród bliskich. Tynida każdą taką propozycję zbywała krótkim "nie twoja sprawa". Ohmar szedł z zagadkowym uśmiechem na swojej pół koziej twarzy, grając na fletni cichutko tak jakby tylko dla siebie. Een'u i śnieżny elf szli w straży tylnej wymieniając uwagi na temat okolicy. Ich ostrożność była uzasadniona, gdyż te kilka dni podróży które mieli za sobą dało im się we znaki. A'kaea mówiła, że to siły ciemności interesują się klejnotem. Dowodem na to może być chociażby atak trzech bazyliszków. Wiadomo że te istoty to samotnicy i nigdy nie podchodzą do domów ludzkich. Uprzednio atak harpii. Nie widzieli nigdy tak zawziętych bestii. No i ostatnia noc, ten kapłan czarodziej, akolita Ball-Bracha, ciemnego boga. Zabili go, ale coś jakby ciągnęło się za nimi od tego momentu. Wczoraj dołączyła się mała chochlica, zawsze to milej kiedy wiadomo, że choć jedna osoba w drużynie jest całkowicie po stronie światła.
  Gdy zatrzymali się na południowy posiłek a drużyna zajęła się jego przygotowaniem, A'kaea oddaliła się od reszty z zamiarem zbadania zawartości puzderka które transportowała w jukach. Miała oczywiście zamiar skorzystać ze swych magicznych talentów, do czego nie potrzebowała żadnych świadków. Gdy uznała że oddaliła się wystarczająco daleko wyjęła pudełko i zaczęła je ostrożnie obracać w dłoniach. zamka nie dało się otworzyć, a zmysły podpowiadały że potęga zamkniętego przedmiotu dorównuje boskim artefaktom. Skupiła całą uwagę , całą wolę, całą wiedzę na przedmiocie...
 - Ach! - wyrwał się jej zduszony okrzyk. Gdy po krótkiej chwili wróciła jej świadomość, w umyśle czekała już informacja. Przedmiot ktory trzymała w dłoniach krył w sobie dwie potężne moce Światło i Ciemność. NIe potrafiła odkryć czego jest więcej, co przeważa, czemu służył lub ma służyć ten... Kamień! Udało się jej określić rodzaj przedmiotu. Kamień szlachetny, najprawdopodobniej diament. Gdy odruchowo spróbowała  jeszcze raz otworzyć puzdro... Udało się! Miała go w ręku. Z radości aż , niemal lekceważąco, podrzuciła go w dłoni. Nie spodziewała się, że siłą swej woli uda jej się przełamać zamykające zaklęcie. Po chwilce zastanowienia nie włożyła klejnotu  na miejsce. Schowała go głęboko w juki, po przeciwnej stronie niż puzderko. Pomału zaczęła wracać do obozu, zastanawiając się nad przeznaczeniem kamienia. Czarodziej. Którą z zawartych w nim mocy wykorzysta? "Ach ten mój brak zaufania do ludzi" pomyślała prawie pogodnie, oddalając ten problem na później.

Satyr Ohmar siedział z dala od innych ze zbolałą miną i mamrotał pod nosem przenosząc wzrok z jednego na kolejnego członka drużyny, gestykulując przy tym nerwowo.
- Zawsze to samo. Pieczone na wolnym ogniu mięso i cienkie wino o smaku rzygowin. Pfu! Czegoż to oni jeszcze nie wymyślą. Gdzie A'kaea? Ach, jest zdaje się że jest z czegoś zadowolona. Tytanka też mogła by się śmiać trochę ciszej, drwal wciąż dłubie w nosie, a Eliot bazgrze jakieś dyrdymały w swojej księdze. To zdecydowanie nie jest towarzystwo dla szanującego się satyra. No nie, jeszcze ten śmieszny chochlik! Ona jest całkiem naga! Czy ktoś nie może temu zaradzić? Dlaczego te małe gnojki nie noszą ubrania? Przecież to katorga dla każdego samca. Pfuj! Wińsko cienkie niczym mocz kobyłki. Jak ja mam żreć takie twarde mięcho? Toż to zęby można na nim stracić. Sam nie wiem dlaczego jeszcze włóczę się z tą bandą? Spytam A'kaei co zamierza dalej? Mam wrażenie że znowu będą chcieli wmieszać się w jakąś śmierdzącą sprawę. -
Wstał z zamiarem ruszenia w stronę centaurzycy lecz ta położyła się na legowisko. Ohmar machnął ręką ze zrezygnowaniem, popatrzył na kawałek pieczonego mięsa w swojej drugiej dłoni. Odrzucił je precz z dreszczem obrzydzenia.
- Znaczy nie pogadamy. -

Droga ubywała im szybko. Pogoda dopisywała. W dali na północy widać już było widać łańcuch gór Zah - Tar. Chłód stepów, wpędzany północnym wiatrem wyciskał z oczu łzy i wdzierał się pod odzienie. A'kaea prowadziła pochód od czasu do czasu zmieniając lekko kierunek marszu. Coraz bardziej była przekonana że czarodziej stoi po ciemnej stronie i moc zawarta w kamieniu zostanie przez niego wykorzystana do bardzo nikczemnych celów. Centaurzyca obejrzała się za siebie i zobaczyła twarze towarzyszy. Instynkt podpowiadał jej że pośród tych istot jest ktoś  kto już przesiąknął ciemnością i będzie chciał przechwycić kamień przed dotarciem do miejsca przeznaczenia. Powoli zaczynał zapadać zmierzch kolejnego dnia podróży. Zatrzymała pochód na spoczynek i wszyscy wzięli się za swoje zadania. Już po kilku minutach płonęło ognisko i na rożnie piekło się mięso z ich zapasów. A'kaea położyła się na boku i przyglądała się drużynie. - Który z nich? - zastanawiała się. Jej wzrok ślizgał się po twarzach przyjaciół. Kiedy spojrzała na Eliota coś jej podpowiadało że to właśnie jego serce pochłonęła ciemność. Nie bardzo chciał w to uwierzyć, zbyt dużo przeszli razem aby to była prawda, a poza tym on już był bardzo potężnym czarodziejem i nie pożądał większej potęgi. Chyba żeby się myliła, bo w końcu to tylko człowiek. Przygotowała sobie legowisko z drobnych gałązek które znalazła w pobliżu i ułożyła się do snu. Leżała długo z otwartymi oczami wpatrując się w gwieździste niebo. Wspomnienia naszły ją jako sen. Mała osada nad rzeką Darin - Naata. Podwórzec otoczony domostwami z drewna. Na środku dziedzińca studnia z drewnianych bali i ramię żurawia wyciągające się w górę. Niebo zasnuwają dymy z płonących gospodarstw i wokoło słychać okrzyki psiogłowych wojowników. A'kaea naciąga cięciwę do ucha i celnym strzałem zabija na miejscu jakiegoś psiogłowego odzianego w skóry który próbował podpalić kolejne domostwo. Z pomiędzy płonących zabudowań wybiega trzech wojowników i z podniesioną bronią szarżują w jej stronę. Lewa ręka wypisuje znak mocy ziemi i myśl sama koncentruje się na efekcie zaklęcia. Błysnęło! Psiogłowi toną po kolana w błocie. Odwraca się szybko i widzi dwóch następnych atakujących z za starej szopy, jest ich coraz więcej. Kolejna koncentracja i znak mocy ognia wypisany lewą ręką w powietrzu. Błysnęło po raz drugi! Płonący dach szopy zalewa wrogich wojowników dwoma falami żywego ognia. Krzyki i smród spalonego ciała. Pojawiają się po kolei ze wszystkich stron, jest ich coraz więcej i musi wykazywać się szybkością. Teraz poszły już w ruch kopyta i puginał. Krew zalewa jej skórę. Lewa ręka zwisła bezwładnie po silnym ciosie maczugi. Posoka z rozbitego czoła zaczyna zalewać oczy. I kiedy zda się że to właśnie jej ostatnia walka, huk błyskawicy rozdziera powietrze. Kilka okrzyków bólu po których da się słyszeć drugi huk i kolejne jęki. Psiogłowi zaczynają się wycofywać w kierunku starej szopy aby zreorganizować szeregi i zaatakować ponownie. Słabnie i wie że tego ataku już nie wytrzyma. Ktoś łapie ją za rękę i słyszy głos Eliota - Chodź maleńka uciekamy! - Chwilę po tym błysk teleportacji zamyka się nad nimi a ona traci świadomość.

Wszyscy usnęli głębokim snem oprócz wartownika. Eliot podniósł się z ziemi i jeszcze raz upewnił się czy na pewno wszyscy śpią. Przez dłuższą chwilę zatrzymał się nad A'kaeą. - Malutka, głupiutka samiczka. - pomyślał i oddalił się na bok od obozu. Wyrysowanie pentagramu i koła magicznego zajęło mu krótką chwilę czasu. Zaraz po tym stanął w kole i przygotował się do rytuału. Jego twarz była poważna jak nigdy dotąd. - Ja Eliot, zaklinam ciebie ogniu na moc ziemi, powietrza i wody abyś był mi posłusznym. Duchu ognisty wzywam cię. Na moce bogów zaklinam cię duchu ognia abyś przybył. Wzywam cię, wzywam cię, wzywam cię. Przybądź i bądź mi posłuszny. - Kiedy tylko skończył środek pentagramu zapłonął żywym słupem ognia. Eliot uśmiechnął się do siebie i rzekł -Stój i czekaj na moje rozkazy. - Następnie odwrócił się w stronę obozu i zakrzyknął strasznym głosem. - A'kaea! A'kaea! - Centaurzyca wyrwana z niezdrowego snu rozglądała się wokoło zdezorientowanym jeszcze wzrokiem. Do jej budzącej się świadomości docierał huk ognia, a wokoło budzili się towarzysze. A'kaea! To ja. Wzywam cię do posłuszeństwa wobec śmierci niewinnych. Oddaj mi kamień albo wszyscy zginą! - Centaurzyca powoli spogląda w kierunku głosu. - Uciekajcie wszyscy! - Krzyknęła i zerwała  się na wszystkie kopyta.  Wszyscy rzucają się do ucieczki, oprócz śnieżnego elfa który wyciąga z za pasa topór. Eliot zauważył to i krzyknął - Zabij go! - Potwór zionął ogniem i krzyk barbarzyńcy zamarł w połowie. - Daj mi szkatułkę mała idiotko! - Zażądał Eliot. Centaurzyca wydobyła z juku szkatułę i rzuciła czarodziejowi pod nogi. Eliot na jeden moment odwrócił swoją uwagę od niej i ta chwila wystarczyła jej aby wydobyć łuk i naciągnąwszy cięciwę do policzka zwolnić strzałę. Głosem przepełnionym żalem zawołała przekrzykując potęgę ognia - Nie żyjesz Eliot! - Szybko z drugiego juku wyjęła klejnot i trzymając go w dwóch palcach podniosła wysoko nad głowę. - Eliot, ty sukinsynu. Patrz durniu. - zawołała i chwilę potem ciało maga zwaliło się na ziemię. Z szyji Eliota sterczała strzała z obsydianowym grotem. Ręka centaurzycy zakreśliła w powietrzu łuk i klejnot wirując poleciał w ognistego potwora. Zetknięcie się tych dwóch potęg doprowadziło do zachwiania równowagi i okolicą wstrząsnął odgłos eksplozji. Ogień pochłonął klejnot i ciało czarodzieja.

A'kaea stała przed królem. Po jej twarzy płynęły łzy. Król Terense pokiwał głową kiedy ona skończyła swoją opowieść. - Tego nikt nie mógł przewidzieć A'kaeo. Nie winię ciebie za to co się stało. Jak się okazuje niestety ale to ty miałaś rację gdyż czarodziej okazał się być nikczemnikiem na usługach ciemnych bogów. Wraz ze zniszczeniem klejnotu został zniszczony zamek Tan - Szai. Taka była zapłata Bezimiennego dla sługi który nie wykonał zadania. - Centaurzyca ze spuszczoną głową płakała. - Królu pozwól mi się oddalić. - Terense potarł czoło w zakłopotaniu - Przepraszam cię miałaś rację. Możesz się oddalić. - Drzwi zapłakały cichutko zawiasami wypuszczając ją z sali. A'kaea szła korytarzem ściskając w dłoni zerwany siłą wybuchu srebrny medalik który nosił na szyi Eliot. Szła i płakała.